Szlakiem Młota i Łupaszki

Article Index

CZĘŚĆ VII

W sierpniu 2001 r., w rocznicę bitwy pod Miodusami, odbyła się w Śledzianowie duża uroczystość. Byłem na niej. Był piękny, ciepły, pogodny dzień. Przyjechało tam około 50 byłych żołnierzy "Młota" i "Łupaszki". Po uroczystej mszy świętej, odprawionej przez księdza Eugeniusza Moczulskiego, udaliśmy się na cmentarz, by odwiedzić groby poległych kolegów. Były wspomnienia z tych i innych walk. Na grobie poległych znajduje się betonowa płyta z wyrytymi nazwiskami i pseudonimami:

Sawik Stanisław ps. "Gołąb"

............................. ps. "Orkan"

............................. ps. "Wróbel"

............................. ps. "Olek".

Na tablicy data: polegli 17 sierpnia 1945 r.

- Oprócz pochowanych tutaj ośmiu żołnierzy, następnego dnia po bitwie zmarło jeszcze dwóch ciężko rannych. Jednego pochowano w Grannem, drugiego w Miłkowicach. Wśród rannych partyzantów była też lekko ranna sanitariuszka oddziału. Na imię miała Zofia, ps. "Kościerzanka". Wszyscy nazywali ją Zośka. Jakie było jej nazwisko, nie udało mi się ustalić. Pochodziła rodem z Wileńszczyzny. Wywieziona została na początku wojny do sowieckich łagrów. W 1943 r., kiedy generał Z. Berling zaczął tworzyć w ZSRR polską armię, wstąpiła do niej, do kobiecego batalionu im. Emilii Plater. Kiedy znaleźli się na Wileńszczyźnie, uciekła z innymi żołnierzami ze swej jednostki i wstąpiła do Piątej Wileńskiej Brygady AK - "Łupaszk"?. Kilka lat temu ktoś mi mówił, że Zośka żyje. Mieszka w okolicy Gdyni lub Gdańska. Podczas tej krwawej, zaciętej bitwy został ciężko ranny partyzant z Sokołowa, Eugeniusz Todorski ur. w 1925 r. Mieszkał przy obecnej ulicy Węgrowskiej 75. Dom ten stoi do dziś. Podczas okupacji wstąpił do AK. Na początku 1945 r. po rozwiązaniu tej organizacji, ujawnił się, jak wielu innych akowców. Już po kilku dniach został aresztowany. Przez cztery dni przesłuchiwano go w sokołowskim UB. Potem zwolniono. Ale zaraz następnego dnia przyszli do jego domu ubecy, by go znów aresztować. Nie zastali go w domu. Gdy wrócił, wiedział że trzeba się ukryć. Udał się do oddziału "Młota".

Wkrótce po bitwie, zanim opuszczono Miodusy, partyzanci zabrali swych zabitych i rannych, w tym Eugeniusza Todorskiego. Należało szybko opuścić tę miejscowość. Za kilka godzin mogły nadciągnąć z Bielska lub innych miejscowości jednostki wojskowe polskie i sowieckie. Ruszono więc spiesznym marszem na północ, wzdłuż Bugu. Przed wieczorem partyzanci zatrzymali się w nadbużańskiej wsi Kobyła, oddalonej około 15 km od Miodusów, by opatrzyć rannych. Kiedy zaczęto umieszczać ich w poszczególnych domach, "Skała" zobaczył rannego kolegę z Sokołowa - Todorskiego. Był ranny w piersi i w nogę. Wraz z innym partyzantem wzięli go pod ręce i zanieśli do stojącej w głębi ogrodu małej, pochylonej od starości drewnianej chaty. Mieszkała w niej również bardzo stara kobieta. Małe okienka domku były tak nisko, że uchyliwszy je, weszli przez nie do środka, dając jeden krok. W mrocznej izbie "Skała" spostrzegł leżącą na sofie pierzynę. Położył ją na podłodze przy ścianie i wspólnie z kolegą ułożyli na niej rannego. Nie mogli tu zostać długo. Czas naglił. Niedługo mogło tu się pojawić wojsko, z pancernymi samochodami - tankietkami. Po odejściu partyzantów, gdy zapadł zmrok, wzięto ze wsi podwody - furmanki, które rozwiozły rannych do okolicznych miejscowości, odludnych kolonii, w rejonie wsi Łempice, Radziszewo, gdzie wielu gospodarzy współpracowało z "Młotem". Jednak Todorski nie miał szczęścia. W pośpiechu zabierano rannych i pominięto małą chatynkę, w której się znajdował. Następnego dnia we wsi zjawiło się wojsko i ubecy. Podczas rewizji przeprowadzonej w domach i innych budynkach, znaleziono rannego partyzanta. Na śledztwo zawieziono go do Bielska. Potem wożono po nadbużańskich wioskach, pytając, gdzie bandyci mają swoje kryjówki, kto z nimi współpracuje, kto im pomaga. Podczas tej wędrówki bito go w wioskach, przy ludziach, grubym żelaznym prętem od parnika. Podobnie bito aresztowanych mieszkańców różnych wiosek. Todorski jednak nic nie powiedział. Po kilku dniach zawieziono go do Bielska i tam zamęczono.

Kiedy ubecy i wojsko wracali do Bielska, natknęli się na inny oddział partyzantów. Podczas walki zginęło kilku ubeków i żołnierzy. Uszkodzono granatami samochód pancerny.

Nowa władza krwawo rozprawiała się ze schwytanymi partyzantami i ich sympatykami. Większość zabijano po krótkim śledztwie. Były przypadki, że schwytanych chłopów, podejrzanych o sprzyjanie partyzantom, kładziono na drodze i rozjeżdżano wojskowymi gazikami. Palono gospodarstwa, a nawet całe wioski, jak Olszewo.

Po bitwie pod Miodusami oddział staczał mniejsze i większe potyczki. W połowie września "Łupaszko" otrzymał rozkaz Komendy Okręgu Białostockiego WiN, aby rozwiązał swój oddział, tj. Piątą Wileńską Brygadę i dał partyzantom możliwość powrotu do życia cywilnego. Blisko połowa oddziału postanowiła skorzystać z tego zarządzenia, w tym również "Skała". Jednak nie było to takie proste. Odchodzących należało zaopatrzyć w fałszywe dowody osobiste pod innym nazwiskiem i dać pieniężne odprawy. To rozformowywanie oddziału trwało do połowy października 1945 r. Z zarządzenia tego skorzystał jeden z oficerów "Łupaszki" - "Zygmunt" - Bronisław Błażejewicz. Udał się z sanitariuszką - żoną, do Warszawy. Tu, po żmudnych staraniach otrzymał paszport belgijski. Umożliwiło mu to wyjazd na Zachód. Najpierw do Anglii, potem do Ameryki Południowej, następnie do USA - Kalifornii. W 2003 r. przyjechał do Polski. Trzeciego maja 2003 r. w Sokołowskim Ośrodku Kultury odbyło się spotkanie z "Zygmuntem". Miałem okazję porozmawiać z nim. Był w dobrej formie. Urodzony w 1918 r.

Po rozformowaniu oddziału jego stan liczebny wynosił zaledwie czterdziestu ludzi. Pozostali ci, którzy jak sami uważali, nie mogli wrócić do życia cywilnego. Jednak taki stan nie trwał długo. W bardzo szybkim czasie oddział zaczęli zasilać nowi ochotnicy. Ci, którym udało się uniknąć aresztowania lub wyrwać się z rąk bezpieki. Po rozwiązaniu Piątej Brygady AK, utworzono Szóstą Brygadę. Białostocki okręg WiN dowództwo tej brygady powierzył "Wiktorowi" - Lucjanowi Minkiewiczowi. W miesiąc później na dowódcę Szóstej Brygady powołano "Młota". W tym czasie odbyła się koncentracja partyzantów, nie będących w zwartym oddziale "Młota". Podczas tej koncentracji, w miejscu zbiórki, stawiło się kilkuset ludzi. Dowódcy dokonywali przeglądu, udzielali instrukcji. Następnie wszyscy rozchodzili się do swoich miejscowości. Czekali, aby podczas dokonywania większych akcji, wesprzeć oddział "Młota". Po ostatniej koncentracji, w końcu października oddział jego liczył ponad 120 ludzi. Wśród partyzantów panował dobry nastrój. Czuli w sobie siłę. Drżały przed nimi wszystkie mniejsze placówki i komendy milicji, i ubeków. Jeszcze przed nastaniem zimy "Młot" planował dokonać kilka większych akcji. Pokazać, że jego oddział nadal istnieje i nie pozwoli na bezkarność ubeków. Rozbrojono posterunki milicji w Siemiatyczach, Kleszczelach i Milejczycach. Na początku listopada oddział kwaterował we wsi Grodzisk, kilkanaście kilometrów na północny wschód od Miodusów.

- Było już po południu, zbliżał się wieczór - wspomina Józef Radziszewski z Drohiczyna. Nagle do wsi wpada partyzant, który stał na czujce. Podbiegł do stojącego na drodze "Młota" i woła: - Wojsko jedzie samochodem do wsi!

- Ilu ich jest? - zapytał "Młot".

- Jeden samochód! Ale jest ich dużo, samochód jest odkryty!

- Wpuścić ich do wsi! - rzekł "Młot".

Partyzanci natychmiast ukryli się wśród opłotków i domów. A gdy samochód wtoczył się powoli do wsi, wyskoczyli z automatami i w ciągu minuty rozbroili żołnierzy. Dowodzący żołnierzami oficer zaczął prosić "Młota", aby żołnierzom nie zabierał całej broni, bo inaczej czeka go sąd polowy - zostanie rozstrzelany.

Więc żołnierzom zabrano tylko amunicję.

- A gdy nastał wieczór - ciągnął swoją opowieść pan Józef - wypuściliśmy ich. Oni pojechali w jedną stronę, my poszliśmy w drugą.

Była druga połowa listopada, zbliżała się zima. "Młot" postanowił przed nastaniem mrozów dokonać jeszcze jakiejś większej akcji. Od swych informatorów zbierał wiadomości o poczynaniach ubeków i wojska. Wreszcie zapadła decyzja. Zdobyć Brańsk, kilkutysięczne miasteczko położone nad Nurcem. Wspomina o tym Józef Radziszewski:

"Szliśmy na Brańsk. Było nas ponad 120. Wieczorem doszliśmy do wsi Łempice. Prawie cała wieś współpracowała z "Łupaszką" i "Młotem". Zostaliśmy tu na noc. Od Brańska dzieliła nas odległość około 15 km. Mieliśmy tu pozostać do wieczora. O zmroku opuścić wieś, by w nocy opanować miasto. Ale wczesnym rankiem, zaledwie się rozwidniło, zobaczyliśmy że od północnej strony, od szosy Ciechanowiec - Brańsk, szerokim kołem zaczęli otaczać wieś jacyś żołnierze. Po ubiorze rozpoznaliśmy mundury polskie i sowieckie."