Getto w Sokołowie Podlaskim
- Edward Kopówka
Article Index
Z materiałów Edwarda Kopówki - kierownika Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince.
Żydzi sokołowscy znani byli w okolicy jako doskonali kuśnierze. Zawód ten przechodził z pokolenia na pokolenie. Przodkowie ich czynnie poparli powstanie styczniowe w 1863 r., organizując zaopatrzenie dla walczących partyzantów. Za pomoc powstańcom byli aresztowani m.in. tacy mieszkańcy miasta wyznania mojżeszowego: Altman Mordko, Dawid (Szwarobal) Szymiel, Fagelman Sinder, Fridman Jankiel, Futochman Simsza, Gurowicz Mojsej (Szymon), Judko (Zelmanowicz) Abram, Kamlot Moszko i jego syn Szaja, Ornowski Wuler, Płatner Lejba, Raizmand Dawid.1 W sierpniu 1920 r. podczas marszu Armii Czerwonej na Warszawę przeszło dwudziestoosobowa grupa polskich żołnierzy zatrzymała się na krótki odpoczynek w pobliżu ul. Siedleckiej, obok prawosławnego cmentarza. W tym czasie do centrum miasta weszli bolszewicy. Polacy schowali się w żwirowni, znajdującej się przy północnej ścianie parkanu cmentarza i tu postanowili doczekać zmierzchu, by się niepostrzeżenie wycofać. Oddział ten wykryli miejscowi komuniści żydowskiego pochodzenia i zadenuncjowali bolszewikom. Posłużyli również jako przewodnicy i poprowadzili czerwonoarmistów doliną rzeczki Cetyni w pobliże miejsca ukrycia polskiego oddziału. Zaskoczeni Polacy podjęli nierówną walkę. Niestety, wszyscy zginęli. „Zajadłość bolszewików była tak wielka, że nieżyjącym już żołnierzom obcinali szablami głowy. Gdy najeźdźcy odeszli, okoliczni mieszkańcy wykopali na cmentarzu jeden duży, wspólny grób i złożyli w nim zwłoki żołnierzy”2 – napisał miejscowy historyk Marian Pietrzak. Poległymi żołnierzami byli głównie harcerze z Lublina w wieku 16 – 18 lat. Po zakończeniu wojny polsko – bolszewickiej niektóre ciała ekshumowały rodziny, przenosząc je w strony rodzinne. Pozostałym 24 żołnierzom magistrat miasta, w dziesiątą rocznicę niepodległości, wystawił granitowy pomnik.
W latach 1918 – 1939 stosunki między Polakami i Żydami układały się poprawnie, choć nie brakowało napięć i zajść, głównie na tle ekonomicznym i politycznym. Działacze Stronnictwa Narodowego od 1934 r. prowadzili ostrą propagandę antysemicką. To doprowadziło do kilku przykrych incydentów. 4 marca 1937 r. narodowcy wystawili „pikiety” przed sklepami, których właściciele byli Żydami. Nie wpuszczali również klientów do tych sklepów. Interweniowała policja i usunęła „pikiety”. To wywołało demonstracje członków i zwolenników SN. W wyniku zajść, do jakich doszło, wybito szyby w jednym z domów żydowskich. W następnym tygodniu, w dzień targowy, 11 marca 1937 r., członkowie SN urządzili wiec, na którym nawoływali zebranych ludzi do bicia Żydów i wybijania im szyb w domach. Wezwania tego posłuchali wracający ze szkoły do domów uczniowie, którzy obrzucili kamieniami kilkadziesiąt domów. Do najpoważniejszych zajść doszło jednak 1 kwietnia 1937 r. Podburzeni i odpowiednio kierowani zebrani na targu ludzie, głównie chłopi, rzucili się do bicia Żydów i plądrowania ich straganów. Dokonywali również napadów na sklepy i warsztaty żydowskie. Napastnicy uzbrojeni byli w kije oraz rewolwer. Pobito dotkliwie 10 osób, wybito 300 szyb. Policja aresztowała 34 osoby biorące udział w zajściach, 8 osobom wytoczono proces, w przypadku 26 umorzono śledztwo. Ostatecznie, po długim procesie, głównego inicjatora rozruchów, Eugeniusza Trzcińskiego, skazano na rok więzienia w zawieszeniu. Pozostali sądzeni otrzymali wyroki po kilka miesięcy w zawieszeniu. 3
Przed wybuchem wojny w Sokołowie Podlaskim mieszkało co najmniej 4.000 Żydów. Dnia 7 września 1939 r. niemiecki samolot zbombardował szkołę przy ul. Długiej, w której zakwaterowani byli polscy żołnierze. Zginęło siedmiu lub ośmiu z nich i kilka osób cywilnych. Kolejnym celem było centrum miasta. Bombardowanie miało miejsce w czwartek, w dzień targowy, gdy do miasta zjechało z okolicy wiele osób, by sprzedać swoje towary lub kupić potrzebne rzeczy. W wyniku nalotu wiele osób zostało zabitych, w tym liczni Żydzi, mieszkający przy ulicach: Mały Rynek, Rogowska i Piękna.
Niemcy zajęli miasto 11 września, ale już 27 września 1939 r. do miasta wkroczyła Armia Czerwona, realizując pakt Ribbentrop – Mołotow z dnia 24 sierpnia 1939 r. Wycofała się 8 października 1939 r. Powodem był nowy układ radziecko-niemiecki o granicach i przyjaźni zawarty 28 września 1939 r. Nowa granica strefy wpływów pomiędzy tymi państwami została oparta na linii rzeki Bug. Josef Kopyto zapamiętał: „Było to w niedzielę 11-go października 1939 r. Niemcy przybyli do miasta około 5-tej wieczorem. Szedłem ulicą Długą i widziałem ich całe kolumny. Paliłem papierosa. Niemcy zwrócili się do mnie po papierosa. Rozdzieliłem między nimi papierosy. Jeden z nich wszczął ze mną rozmowę i zapytał się, skąd znam niemiecki język. Powiedziałem, że jestem Żydem. Wówczas on rzucił mi papierosa w oczy. Inni machnęli na mnie ręką, żebym odszedł.” 4
Niemcy od początku okupacji traktowali Żydów jako „podludzi”, wykorzystując ich dobra materialne i „siłę roboczą”. Josef Kopyto opowiada: „Znalazł się również Żyd Tule Hochberg, typ spod ciemnej gwiazdy, który przed wojną był złodziejem. Zaczął wskazywać Niemcom, kto ma pieniądze, towary itd. Zaczął również pomagać przy łapaniu ludzi do pracy. Trzeciego dnia po wstąpieniu Niemców Tule złapał mnie na ulicy, dał mi szpadel i żądał, abym poszedł do pracy. Gdy go się zapytałem do jakiej, powiedział: konie zakopywać, ludzi pochować. Wykupiłem się przed nim pieniędzmi. W ten sposób Tule chodził do różnych ludzi. Po kilku dniach Niemcy sami zaczęli łapać ludzi do roboty. Ja chcąc uniknąć tej pracy, wychodziłem rano o 4-tej na wieś i w ten sposób omijałem łapankę. Tak trwało długi czas, aż do powstania Judenratu” . 5
W listopadzie tego roku aresztowano 15 Żydów. Warunkiem uwolnienia ich było wpłacenie kontrybucji w wysokości 15 tys. złotych. Powstał wówczas Komitet, który zajął się zbiórką pieniędzy. W jego skład wchodzili: Morgenstern Icek, Nuchym Lewin, Nuchym Hersz Szpigielman. Po zapłaceniu tej kontrybucji Niemcy utworzyli Judenrat – Radę Żydowską. Tworzyli ją: Nuchym Lewin, prezes, z zawodu kupiec, syjonista, biegle władający językiem niemieckim, Pinkas Czarniecki – wiceprezes, przed wojną wchodził w skład Zarządu Miasta, działacz partii „Mizrachi”, Lejb Szigielman, Szloma Rozenberg, Jankiel Rzetelny, Tojwie Czepelewicz, Icko Szlachme, Icko Siedlecki, Rybak Nachmil, Szumger, Kon Menachem. Po ukonstytuowaniu się Rady Żydowskiej nałożono kolejne kontrybucje, w grudniu 1939 r. w wysokości 80 tys. zł i w styczniu 1940 r. w wysokości 100 tys. zł. Obok kontrybucji Niemcy dokonywali licznych rekwizycji w sklepach żydowskich, m.in. w listopadzie 1939 r. zarekwirowali wszystkie wyroby skórzane i futra.6
Powołano również Ordungsdienst – Policję Żydowską, która liczyła 30 osób. Na jej czele stał początkowo Josel Rozencwajg, po nim funkcję tę przejął Szwarcbard. Utworzono nawet więzienie żydowskie w budynku Beit Hamidraszu. Osadzano tam głównie tych, którzy nie płacili składek nałożonych przez Judenrat. „Siłą roboczą” Żydów zawiadywał Laks7. Wyznaczał on kontyngenty do różnego rodzaju prac. Odpowiedzialnymi za stawienie się do pracy wyznaczonej liczby robotników byli: Icko Szlachme i Kalman Rozen.
Już 29 grudnia 1939 r. przybyło do miasta 684 żydowskich uciekinierów, 1 czerwca 1940 r. kolejnych 915. Pochodzili oni z Kalisza, Pułtuska, Kałuszyna, Aleksandrowa Kujawskiego, Sierpca i innych mniejszych miejscowości8. Na przełomie 1939/1940 Sokołów liczył 14 tys. mieszkańców.
W zarządzeniu z 30 grudnia 1939 r. starosta powiatowy Friedrich Schulz poinformował, iż sprzedaż i dzierżawa żydowskich zakładów i składów wymaga specjalnego zezwolenia, natomiast sprzedaż i dzierżawy już dokonane należy zalegalizować. Za nieprzestrzeganie zarządzenia groził utratą całego majątku, likwidacją zakładu oraz innymi karami według uznania władz.
W maju lub czerwcu 1940 r. nakazano Żydom noszenie opasek z gwiazdą Dawida oraz oznakowanie sklepów. Jesienią 1940 r. nakazano przesiedlenie Żydów z tzw. aryjskich ulic do centrum miasta, tj. na ulice, które zamieszkiwali najliczniej. Był to początek tworzenia getta. Obejmowało ono dwie części oddzielone od siebie ul. Długą, która była przejezdna i nie należała do getta. Pierwszą część „dzielnicy zamkniętej” tworzyły ulice między rzeką Cetynią a jedną stroną ul. Długiej, tj.: ul. Próżna, Szkolna (obecnie Kuśnierska), Szeroka, Winnice (jedna strona od centrum), Bożniczna (obecnie Magistracka), Niecała, Nowa i Siedlecka (jedna strona od centrum). Druga część obejmowała następujące ulice: Długa (jedną stronę), Szewski Rynek, Mały Rynek, Przechodnia, Wilczyńskiego, Krótka i Piękna. Brama wjazdowa do pierwszej części getta znajdowała się na ulicy Bożnicznej, do drugiej u zbiegu ulicy Wilczyńskiego i Szewskiego Rynku. Przed bramami umieszczono szlabany a straż pełnili policjanci granatowi i żydowscy oraz dość często żandarmi niemieccy. Pod koniec 1940 r. na terenie getta mieszkali nieliczni Polacy, którym wydano specjalne przepustki ze zdjęciem, umożliwiające jego opuszczanie. Innym Polakom wstęp na teren getta był zabroniony. Żydzi mogli opuszczać teren getta tylko za specjalnym zezwoleniem. Nadzór nad gettem z ramienia starosty sprawował Niemiec Herrmann, którego Żydzi nazywali „Doktorem”. W swoim sprawozdaniu z marca 1941 r. Ernst Gramss, starosta powiatowy, poinformował o podjęciu następujących kroków: „Żydom zabroniono poruszać się swobodnie także w obrębie powiatu; krok ten ma służyć do zwalczania handlu pokątnego. Żydzi skoncentrowani są w sześciu miejscowościach powiatu, a mianowicie w Sokołowie, Węgrowie, Sterdyni, Kosowie, Stoczku i Łochowie. Zakładanie żydowskich dzielnic w wymienionych miejscowościach będzie wkrótce zakończone; nielicznych Żydów, mieszkających jeszcze po wsiach powiatu, skieruje się do jednej z owych sześciu miejscowości. Żydom niemieszkającym w powiecie Sokołów – Węgrów zabroniłem pod karą wstępu na jego teren, tak, że wkrótce cała komunikacja w obrębie powiatu będzie wolna od Żydów. Do dnia 15 lutego ujęto wszystkich Żydów mieszkających w powiecie. Około 20.000 Żydów otrzymało aż do odwołania zezwolenia na pobyt9. Gdy tylko pogoda na to pozwoli, żydowskie dzielnice zostaną zamknięte. Sprawę zatrudnienia Żydów zorganizowano w porozumieniu z Urzędem Pracy”10. Po „uszczelnieniu” getta, które nastąpiło w sierpniu 1941 r. wybuchła epidemia tyfusu. Pomocy lekarskiej udzielał doktor Holcer, pochodzący z okolic Łodzi i felczer Aron Wąż. Nadzór sanitarny nad gettem sprawował lekarz powiatowy, Polak, doktor Nowak. Było również kilku sanitariuszy pochodzących z Kalisza, jeden z nich nazywał się Chabelak. W związku z trudną sytuacją sanitarną utworzono na terenie getta szpital, który prowadził Polak, doktor Wakulicz, a po nim obowiązki przejęła doktor Maria Rotenberg. Szpital funkcjonował do października 1942 r.11 Całkowite przesiedlenie Żydów z terenu powiatu do getta planowano zakończyć do dnia 15.12.1941 r.12 Po tym terminie nastąpiło raptowne pogorszenie się sytuacji żywnościowej w getcie, a co za tym idzie i zdrowotnej. Świadek Zdzisław Rozbicki zapamiętał wydarzenie z tamtych lat: „Aż tu nagle drzwi się otwierają (nie było u nas w zwyczaju ich zamykania, gdy ktoś był w mieszkaniu) i wchodzi człowiek-widmo, postać, która wzbudziła we mnie lęk. Była to kobieta Żydówka, krople wody spływały z niej. Nic nie mówiąc rzuciła się jak dzikie stworzenie na gotujące się obierki kartoflane. Połykała je, mimo że były gorące. Przez parę minut nikt z nas nie reagował. Wszystkich zamurowało. Dopiero po chwili matka, jak zwykle, przemówiła pierwsza. Okazało się, że była to jedna ze znajomych naszej rodziny. Zaufała nam i przyszła w przekonaniu, że dostanie coś z żywności. Matka odciągnęła ją od świńskiego jadła i posadziła na sofie pod ścianą. Okna były zasłonięte czarnym papierem. Taki był nakaz władz niemieckich. Podano jej miskę z fasolą, a ojciec wstał i zamknął drzwi na zasuwę. Jak ona jadła? Połykała. Wystraszone oczy co chwila kierowała w naszą stronę, Gdy już zjadła, wydusiła z siebie, że nic nie jadła od kilku dni, a tam, za drutami jej bliscy umierają z głodu. Dostała trochę ziemniaków, fasoli i mąki, którą sami mełliśmy w młynku ręcznym po uprzednim wysuszeniu żyta w blaszanych naczyniach na kominie. Właściwie nie była to mąka, lecz rozdrobnione na kilka części ziarno. Starszy brat Józef umówił się z nią, iż za dwa dni w określonym miejscu przerzuci jej przez ogrodzenie trochę żywności, którą należało jeszcze zdobyć. Po parunastu minutach ten cień człowieka wyszedł odprowadzony przez ojca. Nazajutrz podjęto staranie o żywność metodą towar za towar”.13
Jako podstawę swoich rządów Niemcy stosowali terror i zastraszenie. „Poszedłem dalej i ujrzałem 75-letniego Szymna Hojsena, którego Niemcy rzucili w błoto i zaczęli mu nożami strzyc brodę. Szymon rękami próbował zasłaniać twarz. Ze strachu dostał konwulsji. Hojsen był talmudystą. Po odejściu Niemców przybiegła jego córka i zabrała go do domu. Starzec zmarł z zakażenia”14 – zapamiętał świadek tamtych wydarzeń Josef Kopyto.
Były wypadki, że i młodzież polska próbowała takich ekscesów, m.in. zaatakowano ortodoksyjnego Żyda, Abrama Rozenhanda. Niemcy nie pozwalali jednak innym na takie zachowanie. Te „zabawy” rezerwowali tylko dla siebie. Charakter ich postępowania był dość czytelny. Świadczy o tym kolejny fragment wspomnień Josefa Kopyto: „W sobotę w Święto Trąbek odbywały się u sąsiada mojego Gedalie Himelfarba modlitwy. Było to między 2 a 3 po południu. Zebrało się 20-30 Żydów na modlitwę. Nagle pokazali się Niemcy. Między modlącymi się był brat mojej żony Lejzor Aszer, syjonista. Niemcy kazali wszystkim Żydom wyjść z tego mieszkania. Ustawili ich w szeregi. Kazali wynieść wszystkie świętobliwe księgi na podwórze i rozniecić ognisko, a Żydów aresztowali. Siedzieli całą sobotę. Udało się wykupić wszystkich”15.
Okupanci niszczyli też wszelkie materialne ślady życia i tradycji Żydów w mieście. Na początku okupacji, podczas mroźnej zimy 1939-1940 r., władze miejskie pozwoliły Polakom ścinać na opał rosnące na cmentarzu żydowskim drzewa. Latem 1941 r. na polecenie starosty Gramssa, władze miejskie rękoma kilkudziesięciu Żydów demontowały kamienne nagrobki oraz niwelowały teren. Niemcy nakazali płyty z piaskowca układać w miejscach, gdzie kwaterowali, jako chodniki. Granitowych nagrobków użyto do wybudowania tarasu znajdującego się na Szewskim Rynku. „Kiedy Żydzi zdejmowali owe nagrobki, często przyglądałem się, jak to czynili, gdyż ojciec mój miał warsztat po drugiej stronie jezdni, za którą rozciągał się cmentarz. Zdejmując jeden z dużych kamieni, długo nad nim stali, coś dyskutowali, lamentowali, czyniąc rękami różne gesty. Wtedy znajdująca się w pobliżu i obserwująca to moja matka podeszła do Żydów i zapytała: Dlaczego tak długo nie zabieracie tego kamienia? – Aj, proszę pani! – odparł jeden z Żydów. Tu leży rabin, który żył trzysta lat temu! W 1942 roku posadzono tu drzewa i utworzono park”16 –zapamiętał Marian Pietrzak. Synagogę miejską, która stała u zbiegu ulic Magistrackiej i Kuśnierskiej, rozebrano w 1943 r.
W sierpniu 1941 r. nastąpiło zamknięcie getta. Warunki życia „za druta mi” pogarszały się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. Dorośli zdawali sobie sprawę z trudnego położenia. Dzieci, mimo głodu, bawiły się dalej nieświadome grozy. „Czasami, kiedy nie było w pobliżu żandarmów, podchodziłem pod druty getta. Podchodzili też żydowscy chłopcy. Zaczynała się między nami rozmowa.
– Ty, chłopiec! Przynieś mi kawałek chleba! – wołał jeden i drugi. – Sprzedam ci wózek lub coś innego – wołał trzeci. Większość z nich znałem z widzenia, gdyż niedawno mieszkaliśmy razem w getcie. Jednego znałem bardzo dobrze. Kilka razy spotykaliśmy się przy drutach. Ten dobrze znany mi chłopiec nazywał się Natan Skowroński. Jeszcze przed kilkoma tygodniami, mimo że getto było już szczelnie ogrodzone i strzeżone, ukrytym wejściem opuszczał je i przychodził do mnie bawić się. Natan był niezbyt podobny do Żyda. Umiał dobrze mówić po polsku. Jego rodzice pochodzili z Kalisza. Kiedy ich miasto przyłączono do Rzeszy i utworzono tam getto, uciekli do Generalnej Guberni, licząc na to, że tu łatwiej będzie przeżyć wojnę17„ – wspomina Marian Pietrzak, dodając że mogło to być w maju lub czerwcu 1942 r. Była jednak i organizowana niewielka pomoc dla getta. Na adresy zaprzyjaźnionych Polaków przychodziły paczki z towarami i żywnością zamówioną przez żydowskich mieszkańców. Paczki te były następnie przemycane do właściwego odbiorcy w getcie18.
Getto „uszczelniono” drutem kolczastym od strony ogrodów przy ul. Pięknej, a płotem drewnianym od ul Przechodniej. Wyloty ulic, które łączyły się z ul. Długą zablokowano wysokimi trzymetrowymi murami, na których dodatkowo umieszczono tłuczone szkło. Raptownie pogorszyła się sytuacja zdrowotna mieszkańców.
Marian Pietrzak napisał: „Ale kiedy wyczerpały się zapasy, a przywóz artykułów żywnościowych został wstrzymany, w utworzonym getcie znikła konkurencja, a sprzedawcy rzestali zapraszać do spożywczych sklepów. Wkrótce stały one puste. W getcie zapanował głód.
Dziesiątki Żydów, gdy zapadła głęboka noc, cicho, bezszelestnie jak duchy opuszczało swe domy, udając się do pobliskich wsi. Byli to przeważnie kupcy i rzemieślnicy. Ci pierwsi kładli do worków różne towary przemysłowe, które można było sprzedać na wsi, uzyskując za nie mąkę, ziemniaki i inne artykuły żywnościowe. Ci drudzy byli to przeważnie szewcy. Chodzili oni po wsiach od domu do domu, zbierali stare obuwie, przynosili do getta i reperowali. Za kilka dni dnosili je do tych samych właścicieli, uzyskując w ten sposób artykuły żywnościowe. Oprócz tych kupców i szewców do wsi szli również tacy, którzy nie byli ani rzemieślnikami, ani kupcami nie mieli nic do zaoferowania rolnikom – szli żebrać o jałmużnę19”.
W pamięci autora wspomnień pozostał taki obraz: „Krótki, jesienny dzień miał się ku końcowi. Zaczął zapadać zmrok. Szmul tego dnia wcześniej niż zwykle powracał do getta. I już przeciskał się przez dziurę w płocie, gdy nagle rozległ się okrzyk: – Halt! To żandarm Proppe zauważył przemykającego Żyda. Szmul przychylił się jeszcze bliżej ziemi i trzymając kurczowo swój worek, zaczął szybko uciekać. Przebiegł tylko kilka kroków, gdy rozległ się huk wystrzału. Szmul skurczył się jeszcze bardziej i bezwładnie upadł na ziemię. Biegnący za nim żandarm podszedł do leżącego Żyda i trącił go nogą. Szmul był martwy. Niemiec kopnął worek, z którego posypały się ziemniaki i kawałki chleba. – Verfluchte, Jude! – zaklął głośno i jakby nic się nie stało, poszedł dalej20”.
Starosta powiatowy Gramss wydał pismo 25 kwietnia 1941 r., skierowane do wójtów i zarządów miejskich, sołtysów, gmin żydowskich, lekarzy, szpitali i posterunków policji. Punkt 4 tego pisma brzmiał: „Jeżeli w jakiejkolwiek wsi pokażą się Żydzi (z opaską czy bez opaski), którzy handlują ubraniami lub tem podobnym, należy ich zatrzymać i powiadomić starostę. W Groszkach przez kupno zawszonego ubrania zarażono się tyfusem. Podobnie w Kałuszynie21”.
Działania niemieckie wobec Żydów miały na celu całkowitą ich izolację i kontrolę. 24 lipca 1941 r. Starostwo Powiatowe w Sokołowie wydało Okólnik nr 42, który podpisał Beau, zawierający następujące zakazy względem Żydów: zakaz opuszczania miejsca pobytu lub dzielnic żydowskich, zakaz wykorzystywania Żydów do prac jednostkowych, zatrudniać Żydów mogły jedynie Urzędy Pracy w Siedlcach i ich filie w Sokołowie i Węgrowie (wyjątek stanowił szpital wojenny w Sokołowie), zakaz zamieszkiwania Żydów poza ustanowionymi dzielnicami w Węgrowie i Sokołowie, zakaz korzystania z publicznych ulic i dróg, a nawet wyznaczania furmanów pochodzenia żydowskiego do świadczenia podwód i usług dorożkarskich22.
W grudniu 1941 r. przesiedlono do getta w Sokołowie Żydów z Korczewa (w liczbie 51 osób) i terenu gminy Korczew23.
Przedwojenni nauczyciele, mimo represji władz okupacyjnych, nadal nauczali, ryzykując życiem. Tak wspomina Marian Pietrzak: „Po wejściu do sieni otworzyłem pierwsze drzwi, bez pukania. Ale gdy znalazłem się w mieszkaniu, pomyślałem, że chyba wszedłem nie w te drzwi, gdyż zamiast sklepu na środku dużego pokoju stały dwa duże razem zsunięte stoły, a przy nich około piętnastu żydowskich uczniów, mniej więcej w moim wieku, z książkami i zeszytami przed sobą. Obok na krześle, siedział starszy już wiekiem mężczyzna, niedużego wzrostu z dużą siwiejącą brodą, o bladej ascetycznej twarzy. Był to zapewne ich nauczyciel. Ogarnąłem wzrokiem mieszkanie: – Omyliłem się – pomyślałem. Zamiast do sklepu wszedłem do szkoły, gdyż w sieni tej było dwoje podobnych drzwi. Już miałem wyjść, gdy siedzący nauczyciel wstał z krzesła, spojrzał na mnie i, jakby odgadując moje myśli, zapytał: – Szukasz sklepu? – Tak – odparłem. – Sklep teraz znajduje się tam – odparł, wskazując mi drzwi z prawej strony, prowadzące do sąsiedniego pokoju. – Zaczekaj chwilę – dodał – Sklepowa wyszła gdzieś, ale zaraz wróci. Stanąłem z boku przy drzwiach, czekając cierpliwie na sklepową. Nauczyciel odwrócił się i zaczął prowadzić przerwaną naukę. Zdziwiło mnie mocno, kiedy usłyszałem, że lekcja, którą prowadził, była wykładana w języku polskim i dotyczyła wyrazów pisanych przez samo „ż” i „rz”, ponieważ kilka razy widziałem podobne szkoły, gdzie lekcje zawsze były prowadzone w języku hebrajskim. Przyglądając się chłopcom pomyślałem: – Po co oni się jeszcze uczą?”24.
Żydzi z getta wykorzystywani byli jako siła robocza w Karnym Obozie Pracy w Treblince, tzw. Treblince I. Więźniowie przebywali po kilka tygodni i wyczerpani, często u kresu sił, odsyłani byli z powrotem do getta. „W 1941 r. gdy była bardzo sroga zima, znów grupa młodych chłopców pojechała do Treblinki. Odżywiano ich źle. Spali w zimnych barakach. Wielu z nich zmarło z wyczerpania. Rodzice ich szli z błaganiem do Judenratu, bo przychodziły stamtąd straszne wiadomości, że mają odmrożone ręce i nogi. Judenrat starał się zamienić ich na innych. Część wróciła, część zmarła w Treblince. Z Sokołowa było 15 osób. Ci, którzy wrócili, mieli odmrożone ręce i nogi, rany ich były zanieczyszczone. Widziałem tych młodych ludzi, gdy wrócili. Nie mogłem ich poznać. Byli zarośnięci, nogi mieli okręcone szmatami. Rodzice ich mdleli, gdy ich ujrzeli”25.
Innym miejscem pracy sokołowskich Żydów był obóz melioracyjny w Szczeglacinie. Więźniowie pracowali tam przy regulacji rzeki Kołodziejki. Latem 1942 r. Niemcy wyrazili zgodę na tworzenie placówek pracy w majątkach ziemskich znajdujących się na terenie powiatu sokołowskiego. W Repkach pracowało ok. 100 osób, a 70 w Rogowie. Właścicielką tego majątku była Wanda Dernałowicz, a administratorem Włodzimierz Grudzicki. Mimo iż majątek był pod nadzorem niemieckim, Żydzi tu pracujący byli dobrze traktowani, o co zabiegała właścicielka i administrator majątku.
Getto zostało całkowicie zablokowane 24 sierpnia 1942 r. Gramss wydał zakaz wstępu na jego teren i unieważnił dotychczasowe przepustki26. Likwidacja nastąpiła 22 września 1942 r. Przebywało w nim wówczas ok. 6 tys. ludzi. Tak opisał to naoczny świadek Alek Hamburger: „Od samego rana żandarmi, Ukraińcy i SS-mani obstawili getto w miasteczku Sokołów, aby nikt się nie mógł wydostać. Rozpoczęła się akcja. Popłoch, panika! Każdy szuka jakiegoś schronu. Więc i my idziemy do sąsiadki, u której znajduje się maleńka piwniczka, w której może się pomieścić 7 osób, ale weszło 12. Okna tam nie było, tylko została wyjęta jedna cegła i ten otwór dostarczał nam powietrza. Rozpoczęła się strzelanina, to Ukraińcy i SS-mani mordowali w bestialski sposób Żydów, wyprowadzonych z kryjówek. Nagle serce moje zamiera, otóż są, słychać jak przewracają wszystko w mieszkaniu, szukają, (...). Tak przeszedł pierwszy dzień. W drugim dniu już nie mamy wody. Mamy wielkie pragnienie. Wyskakuję, narażając się na śmierć, po wodę. Stał u nas, w drugim mieszkaniu, kubełek wody. Przynoszę. Ojciec mój zaczyna mówić z gorączki. Trzeci dzień nie ma wody, powietrze zatrute, nie do wytrzymania. Trzy kobiety nie mogą wytrzymać, duszą się, koniec. Noce są okropne, jęk mordowanych ludzi, śmiech morderców, to melodia nocy. Mam bardzo silną gorączkę, jestem bez przytomności. Czwarty dzień: nie ma wody, zaduch od ludzi, którzy tam leżeli, wszystko razem. Nie mogę dłużej, w południe tatuś mówi do mnie. "Ratuj się, ty jeden przeżyjesz". Ostrożnie, bez szmeru, otworzył drzwi, wyszedłem. Pędem przeleciałem przez ulicę zarzuconą trupami. Przeskoczyłem przez płot i oto byłem po stronie aryjskiej. Gdzie iść? Poszedłem do znajomej mojego szwagra, chrześcijanki, lecz ta nie chciała mnie przyjąć. Poszedłem do naszego znajomego, który pracował w żandarmerii jako mechanik, Żyd. Przeszedłszy przez płot, przez nikogo nie zauważony, poszedłem do niego. Schował mnie w sianie. Na drugi dzień zajeżdża taksówka z SS-manami i zabierają go z sobą. Zostałem sam. Muszę się wydostać. Pracował tam jeden Polak, znajomy, i on dopomógł mi się wydostać z „paszczy lwa”. Gdzie się podziać, bez pieniędzy nie mogę nigdzie jechać. Poszedłem na jeszcze jedną placówkę, gdzie pracowali Żydzi. Spotykam tam mojego szwagra; jest ranny w szyję. Nic nie mogą dopomóc, nie chcą mnie tam zatrzymać, muszę uciekać. Gdzie? Idę do szpitala, gdzie pracują jeszcze Żydzi. Tam nareszcie zostaję przyjęty. Dowiaduję się, że po moim odejściu z placówki, gdzie był mój szwagier, wszystkich rozstrzelali. Pracuję tam dwa tygodnie, w strachu, z dnia na dzień. Pewnego dnia przyjeżdżają auta i wywożą nas do pustego garażu, skąd się bierze na rozstrzał. Policjant polski stoi na warcie. Obserwuję go z okienka znajdującego się na drugim piętrze. Zobaczył z daleka jednego Żyda i poleciał do niego. Bez namysłu wyskakuję z drugiego piętra i uciekam z jeszcze dwoma kolegami. Na szczęście nic nam się nie stało. Uciekamy do żydowskiego obozu pracy w Szczeglacinie. Tam spotykam mego szwagra, który się cudem wyratował, [dowiaduję się] że moja mama i siostra żyją w Kosowie. W dniu następnym uciekam z obozu. Jadę do Kosowa jako Aryjczyk. Sprawiam mamusi i siostrze wielką niespodziankę, opłakiwali mnie już, gdyż sądzili, że zostałem rozstrzelany. Ale nie, jeszcze żyję”27.
Inny świadek, Josef Kopyto, zapamiętał: „W poniedziałek wypadał Sądny Dzień. W niedzielę postanowiliśmy iść do Sokołowa, by spędzić Sądny Dzień w getcie. Pożegnałem się z żoną i dziećmi. Żona mi dała kuraka, żeby mi go ugotowała matka. Poszedł ze mną do Sokołowa Lejbuś Sznajder, kupiec sprzed wojny. W getcie nastrój był niezły. Nikt się niczego nie spodziewał. Udaliśmy się na modlitwę. Wieczorem spotkałem się ze znajomymi. Winszowaliśmy sobie, żeśmy przeżyli ten rok. (...). Poszedłem do mojego znajomego Lewina z Białej Podlaskiej na kolację. Siedzieliśmy spokojnie przy kolacji, nagle wbiegł Josef Szlafnic z Judenratu. Jego narzeczona znajdowała się u Borucha Hersza Najderfa, który mieszkał razem z Lewinem. Zaczął krzyczeć, że należy się pakować. Wybiegłem na miasto. Zobaczyłem, że ludzie w panice biegają po ulicach. Słyszałem, że samochody stoją na rynku i czekają na Żydów. Lewin był ze mną, kazał mi się rozejrzeć, co to za samochody. Zauważyłem, że stoją, ale nikogo przy nich nie było. Nagle zobaczyłem Icka Szlefmyca też z Judenratu, zaczął krzyczeć: "Czego robicie panikę, idźcie spać". Ale jego słowa nikogo nie uspokoiły. Policji żydowskiej widać nie było. Mój znajomy Lewin oraz Pinchas Sznajder, który miał żonę w Repkach, mówili do mnie, że należy wynająć furmankę i pojechać do Repek. Ze mną mieszkał jeden Polak, chciałem go wynająć, ale żona mu nie pozwoliła jechać. (...). We wtorek o 5-tej rano przybiegła do mnie teściowa. Krzyknęła: "Czego śpisz, łapią ludzi". Zerwałem się i wybiegłem na miasto. Widzę, że ludzie znowu biegają jak zatruci. Miasto było okrążone. Nie miałem możliwości uciekać. (...) Już słychać było strzały. Przypomniałem sobie, że Symcha Sendler mówił mi kiedyś, że już dawno zrobił u siebie w domu kryjówkę. Pobiegłem do niego. W sieni spotkałem jego córeczkę. Zamykała drzwi na kłódkę. Spytałem ją: "Gdzie tatuś?" Powiedziała: "Nie wiem". Wybiegłem na podwórko. Spotkałem siostrę żony i dwóch braci. Teściowej już nie widziałem. Weszliśmy do jednego domu na pierwsze piętro. Na parterze znajdowało się biuro oczyszczania miasta. Dom ten znajdował się na granicy getta. Tylne wejście tego domu prowadziło do getta. Stałem kilka minut i postanowiłem znowu zejść. Znów poszedłem do Sendlera. Wszedłem do sieni i zacząłem szukać kryjówki. Nagle pod schodami w sieni zobaczyłem szparę. Wsadziłem palce do tej szpary i podniosłem małe drzwiczki. Wlazłem do kryjówki. Nikogo tam nie było. Za mną do tej kryjówki wszedł jeden młody człowiek z żoną i dwuletnim dzieckiem. Powiedziałem im, że tu się nie zmieścimy. Wówczas ten mężczyzna powiedział: "Pan też tu nie będzie". Ludzi tych nie znałem. Byli przyjezdni, z Kalisza. Tymczasem dziecko zaczęło płakać. Wówczas on powiedział do żony: Idź połóż gdzieś dziecko. Wówczas kobieta wyszła z kryjówki i położyła dziecko na Placu Jojny Szpadla, 50 metrów od kryjówki. Słyszałem płacz dziecka, jak krzyczało: „Mamo”. Kryjówka ta była bardzo mała. Nie można było siedzieć i nie można było przewrócić się z boku na bok. W środku kryjówki leżał duży kamień. Leżeliśmy skurczeni wokoło kamienia. Nagle usłyszałem krzyk i płacz. Krzyk ten unosił się z mieszkania Lejzora Endela, który mieszkał w tym domu. Słyszałem krzyk i lament Abrama Rozenbanda, jego żony, dwóch córek i starej teściowej, która miała przeszło siedemdziesiąt lat. Widziałem przez szparę jak ich dwóch Ukraińców prowadziło. Prowadził ich również policjant Mojsze Wolmowicz, znany jako ten, który bez litości maltretował Żydów. Po dwóch godzinach usłyszałem krzyk Herszla Fiszera i jego najmłodszego syna Srulika. Prowadził ich również Wolmowicz. Fiszer błagał go: "Ratuj mnie. Dam ci pieniędzy ile chcesz". Wolmowicz odpowiedział: "Mam dość pieniędzy". Po krótkim czasie usłyszałem, jak do kryjówki zbliżyli się Ukraińcy z Niemcem. Niemiec mówił: „Gibt noch Juden” Ukraińcy zaczęli opukiwać podłogę. Czułem, że dochodzą do naszej kryjówki. Przyłożyłem do drzwiczek swoją głowę, żeby nie było pustki. Opukali wszystko i usłyszałem jak Niemiec powiedział: "Es gibt nicht mehr ein Juden”. Słyszałem jak poszli na pierwsze piętro i tam szukali. Wyciągnęli jakąś młodą kobietę. Słyszałem jej płacz. Zepchnęli ją ze schodów z pierwszego piętra. Porwała się do ucieczki. Dali dwa strzały za nią. Zabrali ją żywą”28. Przeszło 6 tys. ludzi załadowano na wagony towarowe i wysłano do pobliskiego obozu zagłady w Treblince. Mieszkańcy Sokołowa Podlaskiego wiedzieli, co ich czeka. Wynika to z relacji Zdzisława Rozbickiego, który widział jak znajomi Żydzi, idąc na stację kolejową, żegnali się gestami i słowami z jego matką29. Niemcy pozostawili prezesa Lewina i niektórych członków Judenratu oraz policjantów żydowskich. Pomagali oni w tropieniu ukrytych osób. Szczególnym okrucieństwem podczas likwidacji i wyszukiwaniu ukrywających się, wyróżniał się żandarm Edward Proppe, który pochodził z Łodzi i znał język polski. Prezesa Judenratu Lewina zastrzelili Niemcy w trakcie libacji, a policjantów żydowskich wysłano do obozu zagłady, gdy przeszukano wszystkie domy znajdujące się na terenie getta30.
Po wywiezieniu z getta wszystkiego, co przydatne było okupantom, dzielnicę żydowską otwarto, likwidując ogrodzenie. Tak wspomina Marian Pietrzak: „Cofnęliśmy się kilka kroków i skręciliśmy w prawo, wchodząc na ulicę Szeroką. Idąc środkiem jezdni, spoglądaliśmy na lewo i prawo. Ulica wyglądała wyjątkowo ponuro. Na bruku i pod domami widniały jeszcze ciemne ślady krwi. Po obu stronach stały większe i mniejsze domy. Niektóre okna były zasłonięte okiennicami lub zasłonami. Mijaliśmy wówczas szybko taki dom, gdyż wydawało się nam, że ktoś się jeszcze tam ukrywa. Wkrótce weszliśmy na ulicę Niecałą. Skręciliśmy w lewo pod górę i zatrzymaliśmy się przed jednopiętrową kamienicą. Mieściła się w niej księgarnia. Często kupowaliśmy tu różne przybory szkolne oraz najlepsze wówczas ołówki, znanej firmy „Majewskiego” i bloki rysunkowe „Kręglewskiego”. Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. W pobliżu wejścia do księgarni leżały mokre i pobrudzone błotem zeszyty szkolne, kałamarze, kredki i inne drobiazgi. Widocznie ktoś tu był i zabierał je. Nachyliłem się i podniosłem z błota kilka stalówek, kałamarz, z którego atrament nigdy się nie wylewał i doszliśmy dalej. Po kilkunastu minutach krążenia po ulicach getta poszliśmy na ulicę Piękną. Tu podeszliśmy do dużego, piętrowego, drewnianego domu, pomalowanego na zielony kolor. – To ten dom – rzekł kolega – w tym domu mamy zamieszkać. – A gdzie jest wejście? – zapytałem, patrząc na frontową ścianę domu, w której były same okna. – Wejście jest od podwórka, chodź, zobaczysz. Mieliśmy już iść, ale uwagę moją zwrócił duży stos książek leżących na ziemi w przeciwległym końcu domu. Leżały one bezładnie jak gromada cegieł czy kamieni. Niektóre z nich były otwarte, a jesienny wiatr porywami swych podmuchów rozwiewał ich kartki. Były na pewno wyrzucone z tego domu, ponieważ słychać było, że ktoś wewnątrz na górze chodzi, stuka i robi jakieś porządki. Ale książek! – zawołałem głośno – Chodź, obejrzymy je. Schyliłem się i wziąłem jedną z nich do ręki. Była to wielka, gruba biblia oprawiona w ciemnobrązowe, skórzane okładki, wytłaczane jakimiś ozdobnymi arabeskami. Otworzyłem jej pierwsza stronę. Była pisana hebrajskimi literami. – Żydowskie! – powiedziałem i rzuciłem ją na ziemię. Potem brałem do ręki po kolei jeszcze kilkanaście sztuk, szukając polskich książek. Kolega czynił to samo. Ale wszystkie były pisane w nieznanym dla nas języku – hebrajskim. Były to przeważnie duże, grube księgi, których Żydzi używali jako modlitewników. – Same żydowskie – stwierdził Roland, rzucając na ziemię trzymaną w ręku księgę. – Chyba tak – odparłem. Miałem już odejść, ale spojrzałem jeszcze na mniejszą gromadkę książek, leżących o kilka kroków dalej. – Chodź, zobaczymy, co to za książki – powiedziałem do kolegi i podszedłem do nich. Z wyglądu były podobne do poprzednich. Pewnie też żydowskie – pomyślałem. Ale zanim odszedłem, uwagę moją zwróciła leżąca trochę z boku, dość duża książka obłożona w zwykły papier. – Pewnie taka sama jak tamte – rzekłem do siebie. Jednak ciekawość kazała mi ją podnieść.
Podszedłem dwa kroki i wziąłem ją do ręki. Szary papier, w który została kiedyś obłożona, był trochę wilgotny i brudny, ponieważ na dworze było mokro i pełno kałuży. Otworzyłem jej pierwszą stronę i zdumiałem się – była polska. Przeczytałem tytuł: „Okno na świat”. Szósty rok nauki języka polskiego, Wydawnictwo Ossolińskich we Lwowie; obok podpis właściciela książki, Chuma Borychowska, kl. VIb. (…) W tym też czasie okupanci zebrali z całego getta rzeczy nie nadające się dla nich i urządzili w żydowskiej synagodze wielką ich wyprzedaż. Tym Polakom, którzy mieli ciasne mieszkanie, kazali ich szukać na terenie byłego getta, więc ludzie pojedynczo i grupkami zaczęli tu wchodzić. Jedni szli oglądać mieszkania, drudzy szukać ukrytych przez Żydów różnych towarów i złota, a jeszcze inni tylko z ciekawości. Mieszkałem w pobliżu, więc wybrałem się, aby obejrzeć swą dawną dzielnicę. Sam bałem się iść, więc udałem się z kilkoma starszymi osobami, gdyż puste ulice i domy getta napawały mnie jakimś dziwnym lękiem.
Bałem się po prostu pomordowanych tu ludzi. Po krótkim „spacerze” ulicami getta poszedłem na ulicę gdzie mieszkałem. Zbliżając się do dawnego miejsca zamieszkania, spostrzegłem na rogu ulicy Winnice i Niecała grupkę ludzi. Stali przy otwartej sieni drewnianego domu pomalowanego na szary kolor, żywo rozmawiając. Po ich ruchach i gestach zrozumiałem, że coś się musiało tam stać. Podszedłem więc bliżej, aby usłyszeć ich rozmowę. Jeden z mężczyzn, wskazując innym dyskretnie dom powiedział: – Tam są dwie Żydówki. Podszedłem jeszcze dwa kroki i zajrzałem przez otwarte drzwi do wnętrza domu. W półmroku dość długiej i wąskiej izby stały dwie młode Żydówki. Jedna w wieku około osiemnastu lat, a druga około szesnastu. Zapewne były to siostry. Przytulone do siebie stały nieruchomo pod oknem, wychodzącym na ulice Winnice. Jeden ze stojących przy progu mężczyzn wszedł do izby i rzekł do nich: – Nie stójcie tak na środku mieszkania! Schowajcie się do piwnicy czy na strych, bo jak Niemcy was zobaczą, to zabiją. Ale siostry stały nadal. Z ich bladych twarzy można było wyczytać, że są załamane i nie wiedzą, co dalej począć. Może wyszły z ukrycia dlatego, bo były głodne? Może miały już dość tego życia w piwnicy czy na strychu i wolały już śmierć? Gdy wracałem po upływie godziny tą samą ulicą Żydówek już nie było. Prawdopodobnie zabrali je Niemcy”31.
Likwidację getta mogło przeżyć kilkadziesiąt osób schowanych we wcześniej przygotowanych skrytkach lub tych, którzy w przeddzień likwidacji opuścili miasto. Tak wspomina Marian Pietrzak: „Niektórym jednak udało się wyjść i ukryć się w okolicznych wsiach. Udawało się czasem i niektórym żydowskim dzieciom. Błądziły one wówczas przez kilka lub kilkanaście dni po rogatkach miasta, żywione przez Polaków, dopóki nie schwytali ich żandarmi. Jednym z nich była mała żydowska dziewczynka około dziesięciu lat. Bawiła się ona z polskimi dziećmi, które ją karmiły. Na noc mała zakradała się do pobliskich stodół i budynków gospodarskich, aby w nich przenocować. W dzień znów przychodziła do polskich dzieci. Trwało to kilkanaście dni. Aż któregoś dnia jeden z niemieckich szpicli dał znać żandarmom o żydowskim dziecku. Wtedy jeden z nich udał się na poszukiwanie i wytropił dziewczynkę. Stała akurat w grupie polskich koleżanek. Kiedy mała spostrzegła zbliżającego się do niej żandarma, zamarła ze strachu. Nie mogła uciekać. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Stała nieruchomo, wpatrzona w zbliżającą się postać w zielonym płaszczu. Myślała, że może ją minie podobnie jak minął już kilkoro polskich dzieci. Przecież jest podobna do swoich polskich koleżanek, z których kilka też ma ciemne włosy i oczy jak ona. Żandarm jednak zbliżył się prosto do niej. Mała nie wiedziała, że oprócz ciemnych włosów i oczu zdradzają ją także semickie rysy twarzy. Żandarm podszedł do dziewczynki, schwycił ją za kołnierz i warknął: – Jude? Żydówka podniosła do góry swe wylękłe oczy i spojrzała w milczeniu na twarz swego prześladowcy. W głowie nie mogło się jej pomieścić, dlaczego schwycił właśnie ją? Przecież tak samo jest dzieckiem jak inne. Dlaczego? Cóż mu jest winna? W czym zawiniła? Zawiniła tym, że urodziła się Żydówką? – Loss! Loss! – krzyknął Niemiec, popychając ją do przodu. Żydówka ruszyła przed siebie. Zdrętwiałe nogi zaczęły się powoli rozluźniać. Żandarm skierował ją do ulicy Siedleckiej. Mała spojrzała przed siebie. Przed nią był most na rzece Cetyni, potem skrzyżowanie ulic, dalej cmentarny mur polskiego cmentarza porosłego starymi wiązami, dalej cmentarz żydowski, gdzie ostatnio rozstrzeliwano schwytanych Żydów. Spojrzała na odpiętą kaburę wiszącego u pasa pistoletu. Zrozumiała, po co ją tam Niemiec prowadzi. Ale ona nie chciała umierać – chciała żyć. Chciała, jak jej koleżanki biegać, bawić się, cieszyć się słońcem. Schwyciła więc za rękę żandarma, przytuliła do ust i zaczęła ją całować i prosić Niemca, aby jej nie zabijał. Ale ten wyrwał się z uścisku Żydówki, krzyknął groźnie i kazał iść dalej. Mała jednak nie chciała iść na śmierć. Wykręciła się znów, schwyciła go za rękę, zaczęła płakać i prosić po żydowsku i polsku. Żandarm krzyknął, chciał się oderwać od Żydówki, ale ona trzymała go mocno za rękę, oblewając ją łzami. Oderwawszy od siebie, wiódł ją dalej w kierunku żydowskiego cmentarza. Ta jednak co chwilę chwytała Niemca za ręce, łapała się jego butów, prosząc, aby jej nie zabijał. Twarz żandarma była jednak obojętna i nieczuła na płacz i prośby żydowskiego dziecka. Wyglądała, jakby była z drzewa czy gliny”32. Inny świadek, Zdzisław Rozbici, zapamiętał morderstwo innej dziewczynki: „Na moich oczach zastrzelono Żydówkę: miała nie więcej niż czternaście-szesnaście lat. Tego dnia (było to już po likwidacji getta) prowadziłem z pastwiska krowę. Zbliżał się wieczór. Dziewczyna szła, na jej nieszczęście, polną drogą, zamiast na przełaj, przez pola. Widocznie zabłądziła, nie wiedziała, co z sobą zrobić. Szła jak nieprzytomna. Wiedziała jaki los spotkał już jej rodzinę. Pobliskie lasy były w kierunku wschodnim, a ona szła na zachód. Przy drodze rosła wysoka, jeszcze nie skoszona trawa. Z niej niespodziewanie podniosły się dwie postacie. Ona w uniformie pielęgniarki niemieckiej, on w mundurze. Oboje byli z polowego szpitala, w którym leczono rannych żołnierzy z frontu wschodniego, mieszczącego się w budynku księży salezjanów na końcu miasta. Zanim się zorientowała, co jej grozi, Niemiec już był przy niej z pistoletem w ręku. Próbowała się bronić, uciekać, ale była tak słaba, wycieńczona, że padła tylko na kolana, prosząc o litość. Droga była na tyle wąska, wiadomo polna, że przechodząc obok wszystko widziałem. Niemiec załadował pistolet. Żydówka rzuciła się na jego buty, objęła je, coś mówiła. Cios w piersi nogą. Już nie klęczała, leżała. Strzał. Nie pozbawił jej jeszcze życia. Resztkami sił uniosła się nieco na bok i prosiła teraz pielęgniarkę o litość, obejmując ją za nogi. Kolejne dwa strzały. Para kochanków z uśmiechem na twarzach, pogodnie gaworząc oddaliła się w kierunku szpitala”33.
Kazimierz Miłobędzki, mieszkaniec Sokołowa, uratował trzy Żydówki. W czasie wojny pracował w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości jako administrator rejonu. Żydom nie wolno było posiadać własności, dlatego też powołano Zarząd, który zawiadywał majątkiem żydowskim. Do Kazimierza Miłobędzkiego zgłosił się doktor Holcer z prośbą o wysłanie do Niemiec na tzw. „roboty” jego kuzynki, która pochodziła z Łodzi. Miała ona fałszywy dowód na nazwisko „Korczak”. Miłobędzki uzyskał dzięki znajomościom skierowanie do pracy i odwiózł tę osobę do Warszawy na ulicę Skaryszewską. Kolejną osobą, której pomógł Kazimierz Miłobędzki była Gołda Hochberg. Załatwiono jej wyjazd „na roboty” pod fałszywym nazwiskiem Franciszki Drewicz. Pracowała w Berlinie w fabryce amunicji. Zgłosiła się również do niego Perla Morgensztern, wnuczka sokołowskiego rabina. Uniknęła ona śmierci podczas likwidacji obozu w Szczeglacinie. W czasie pobytu w tym obozie, od czasu do czasu odwiedzała swoją koleżankę Wronkowską, zamieszkałą w Korczewie, odległym zaledwie 3 km od Szczeglacina. Gdy przebywała u niej, tj. 22 października 1942 r., nastąpiła „likwidacja” obozu. Mąż pani Wronkowskiej, Jan, sekretarz gminy w Korczewie, przekazał jej metrykę urodzenia na nazwisko Genowefa Głowacka. Kazimierz Miłobędzki natomiast uzyskał „skierowanie” do pracy na terenie III Rzeszy. Wszystkie trzy kobiety przeżyły szczęśliwie wojnę. Perla Morgensztern wyszła za mąż za ostatniego rabina w Siedlcach, Nejmana. Wkrótce jednak wyemigrowali do USA. Za swoją postawę Kazimierz Miłobędzki otrzymał medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przyznawany przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie34.
W majątku Czekanów, gm. Jabłonna Lacka, którego dzierżawcami byli państwo Pietraszkowie, ukrywało się 16 Żydów sokołowskich, m.in. Josef Kopyto z żoną i dwoma synami, ośmioosobowa rodzina Mizieńskich (Miedzieńskich), tj. Moniek Mizieński z dwiema córkami – Motlą i Rywką, synami – Dawidem, Ickiem i Herszkiem, zięciem Mojszem i trzyletnim wnuczkiem. Rodzina Miezieńskich pochodziła z Łuzek i była przedwojennymi sąsiadami Pietraszków. W zabudowaniach gospodarzy znalazła również schronienie sokołowska rodzina żydowska Lenderów, Fajga z siostrą Chawą, która miała dwie córeczki: czteroletnią Nolę i sześcioletnią Gienię. Oprócz Żydów Pietraszkowie ukrywali dwóch Ślązaków: Janka i Janusza oraz jeńca radzieckiego. Schronienie znalazł u nich także Aleksander, który ukrywał się przed wywiezieniem „na roboty przymusowe” do Rzeszy. Państwo Pietraszkowie pomagali i innym potrzebującym, którzy ukrywali się w pobliskich lasach i na polach. Dokarmiali m.in. córkę i siedmioletniego synka Lutermana z Sokołowa Podlaskiego oraz trzecie, nieznane z nazwiska dziecko. Dzieci niestety zginęły, wysadzone granatem w schronie. Dokonali tego najprawdopodobniej Polacy35. Państwo Pietraszkowie tworzyli przykładną rodzinę, byli bardzo religijnymi katolikami. Wszyscy ukrywający się u nich ludzie przeżyli szczęśliwie wojnę, choć nie brakowało chwil, które mogły się zakończyć śmiercią gospodarzy. Tak wspomina Josef Kopyto: „We wsi Tchórznice mieszkał jeden Żyd z rodziną, później przeniósł się do sokołowskiego getta. Z całej rodziny tego Żyda pozostał tylko jeden syn. Chodził po lasach i ukrywał się po wsiach. W 1944 r. Niemcy go złapali. Wówczas on wydał wielu gospodarzy, którzy mu pomagali. Niemcy tych gospodarzy zabili. Na niego zaś Niemcy, po otrzymaniu od niego wszystkich poufnych im wiadomości, naszczuli psa. Ten przypadek wywołał wielką panikę wśród Polaków i myśmy to też odczuli. Pietraszkowa bała się nas trzymać”36. W chwilach zwątpienia, pani Pietraszkowa szukała pocieszenia w modlitwie. Josef Kopyto zapamiętał jej słowa: „Jak wierzycie w Boga, to się módlcie. Co będzie z Wami, to będzie ze mną. Doszła do obrazu Matki Boskiej. Uklękła, przeżegnała się, zmówiła kilka pacierzy i powiedziała mi: „Ta Matka Boska nas uratuje od wszystkiego złego. Bądźcie spokojni. Będzie dobrze”37.
Niemcy, widząc pozytywne nastawienie i aktywną pomoc udzielaną Żydom przez część społeczeństwa polskiego, postanowili karać za taką postawę śmiercią. 24 lutego 1943 r. okupanci niemieccy przeprowadzili pacyfikację Paulinowa. Akcja ta była przeprowadzona na szeroką skalę i poprzedzona rozpoznaniem. Posłużono się tu prowokacją. Rozpoznania dokonał szpieg. Dołączył do ukrywających się w okolicy Żydów, podając się za francuskiego zbiega z transportu do Treblinki. Żydzi, głównie zbiegli z getta sterdyńskiego, znaleźli schronienie w Paulinowie i pobliskim lesie. Na noce przychodzili do budynków dworskich. Nocowali w stajni, do której wpuszczał ich Franciszek Kierylak. Prowokator dołączył do Szymela ze Sterdyni, który był szkolnym kolegą Czesława Kotowskiego z Paulinowa. Przychodzili więc razem do Paulinowa po żywność, otrzymywali schronienie i zasięgali informacji o sytuacji w kraju i na świecie. Agent skrzętnie zbierał informacje o tym, kto udziela pomocy. Do przeprowadzenia akcji pacyfikacyjnej ściągnięto dużą ilość wojska i policji. Ocenia się ich liczbę na 2 tys. Przyjechali 60 samochodami z Ostrowi Mazowieckiej wczesnym rankiem. Folwark i wieś otoczono ze wszystkich stron. Linia obławy o długości ok. 10 km przebiegała od szosy Sterdyń - Sokołów przez Las Zembrowski, pod Wymysły, dalej Ratyniec i Dąbrówkę. Po „zamknięciu” w ten sposób Paulinowa i pobliskich terenów, agent z pomocą gestapo i żandarmerii wskazywał „winnych”. Na samym początku zastrzelono stajennego Franciszka Kierylaka, lat. 50, potem Józefa Kotowskiego, lat. 56, jego żonę – Ewę Kotowską, lat 54, i syna – Stanisława Kotowskiego, lat 25. Aresztowano sześć osób: Jana Siwińskiego, lat 50, Franciszka Augustyniaka, lat 25 (zięcia Siwińskiego), Mariana Nowickiego, lat 36 (pochodził z Kolonii Ratyniec Stary), Ludwika Uziębło, lat 45 (pochodził z Kolonii Ratyniec Stary), Zygmunta Drągasa, lat 25 (wysiedleniec z poznańskiego, mieszkał u Uziębły), Stanisława Piwko, lat 31 i Aleksandra Wiktorzaka, lat 50. Wszystkich aresztowanych odprowadzono do lasu i rozstrzelano. Po wojnie rodziny ekshumowały ciała i przeniosły na cmentarz w Sterdyni38. Mieszkanka Sokołowa, Mogielnicka Ewa wraz z chorym mężem, ukrywała przez 18 miesięcy Fejgę i Szloma Bużny39.
Ostatnie grupy robocze złożone z sokołowskich Żydów zostały wymordowane w marcu 1943 r. Po zajęciu Sokołowa Podlaskiego przez Armię Czerwoną do miasta wróciło 45 ocalałych osób. Wśród nich byli: Rubin Miodowski, Gołda Hochberg, Perla Morgersztern, Rubin Figowy, Josef Kopyto, Lenderowie, Rafałowicz, Grynberg z żoną i dwojgiem dzieci, Ida Ciechonowicz, Gedalie Witna, Buźni z siostrą, rodzeństwo Elster (brat i siostra), Judka Kenigsberg, Moszko Sztutman, Szymon Grynszpan, Szmulek Mizieński. Wszyscy oni ocaleli dzięki pomocy Polaków. Rafałowicz, przedwojenny działacz religijnej partii „Mizrachi”, został ostatnim sokołowskim rabinem. Oprócz wyżej wymienionych osób w mieście zamieszkiwali: Wierzbicki Mosze, Cepelewicz Gdal, Cepelewicz Sabina, Grudko Icek, Przeniczny Jankiel, Branicki Aron, Chochberg Chaim, Farsztejn40. W 1945 r. w okolicach Sokołowa Podlaskiego nasiliły się walki miedzy „władzą ludową” a zbrojnym podziemiem. Żydzi zaczęli opuszczać miasto i kraj, udając się do USA, Argentyny czy Palestyny. A gdy zabrakło Żydów w mieście, nastąpiła zmiana ulic. Ulicę Bóżniczną, która została tak nazwana, gdyż przy niej znajdowała się synagoga, zamieniono na Magistracką. Szkolną, przy której zawsze funkcjonował cheder ,zamieniono na Kuśnierską41.
Przypisy:
1) T. Krawczak, Nieznani powstańcy styczniowi z Podlasia. |w:| Prace Archiwalno – Konserwatorskie na Terenie Woj. Siedleckiego, z. 6. (1996), s. 45 – 87.
2) M. Pietrzak, Sokołów Podlaski dawniej i dziś, [ Sokołów Podlaski 2002], s. 120.
3) Szczegółowe informacje patrz: Archiwum Państwowe w Siedlcach (dalej APS), Sąd Apelacyjny w Warszawie.(Sprawy wszczęte w Sądzie Okręgowym w Siedlcach) 1919 – 1951. sygn. 3972 (dot. sprawy Eugeniusza Trzcińskiego i innych).
4) Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie (dalej ŻIH ), Josef Kopyto, Relacja 301/4085 s.6.
5 )Tamże, s. 6 – 7.
6) ŻIH, Szepsel Grinberg, Relacja 301/3979.
7) W innych relacjach Labe, kierownik Arbeitsamt-u.
8) T.Brustin – Berenstein, Deportacje i zagłada skupisk żydowskich w Dystrykcie Warszawskim. |w:| „ Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”. nr 1 (1952), s. 124 – 125.
9) 20 000 jest to oficjalna liczba Żydów w połączonych powiatach Sokołów – Węgrów. Według Kazimierz Witta, autora pracy pt. Sokołów Podlaski w latach 1939-1950 zamieszczonej w publikacji Dzieje Sokołowa Podlaskiego i jego regionu pod. red. Józefa Kazimierskiego liczba Żydów w powiecie określona została na ok. 25 000 i nie obejmowała przesiedleńców.
10) Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów. Zebrali i opracowali: T.Berenstein, A. Einsenbach, A. Rutkowski. Warszawa 1957. s. 108.
11) K. Witt, Sokołów Podlaski w latach 1939-1950. |w:| Dzieje Sokołowa Podlaskiego i jego regionu, pod. red. J. Kazimierskiego. Warszawa 1982. s. 219.
12) APS, Akta Miasta Węgrów. Korespondencja ogólna. Rok 1941. sygn. 46, k. 45. Okólnik nr 50 z dn. 9 grudnia 1941 podpisany dr Herrmann.
13) Z. Rozbicki, To widziały oczy moje, /w:/ Czarny rok… czarne lata, opr. W. Śliwowska, Warszawa 1996, s. 392.
14) ŻIH, J. Kopyto…, s. 7-8.
15) Tamże s. 10, pisownia poprawiona przez autora.
16) M. Pietrzak, Sokołów Podlaski dawniej i dziś…, s. 34-35.
17) Tamże, s. 25.
18) Z. Rozbicki, To widziały oczy moje…, s. 392.
19) M. Pietrzak, Sokołów Podlaski w latach…, s. 19.
20) Tamże, s. 19 – 20.
21) APS, Akta Miasta Węgrów. Protokoły przesłuchania w sprawie wypadków, protokoły Kom. Sanitarnej. Korespondencja. sygn. 51. k. 347.
22) APS, Akta Gminy Korczew. sygn. 69, k. 63.
23) Tamże, k. 1, 151.
24) M. Pietrzak, Sokołów Podlaski w latach …, s. 22 – 23.
25) ŻIH, J. Kopyto …, s. 4.26. APS, Zbiór afiszów okupacyjnych pow. Sokołów Podlaski. sygn. 48.
27. H, Alek Hamburger. Relacja. sygn. 301/ 4507. s. 1 – 4.
28. ŻIH, J. Kopyto…,. s. 22 – 25.
29. Z. Rozbici, To widziały oczy moje …,s. 393-394.
30. ŻIH, Szepsel Grinberg, Relacja. sygn. 301/3979.
31. M. Pietrzak, Sokołów Podlaski w latach …, s.42-43, 45-46.
33. Z. Rozbicki, To widziały oczy moje …, s. 394.
34. K. Miłobędzki, Kto ratuje jedno życie jakby cały świat ratował. Sokołów Podlaski 1983 s 1-13.(maszynopis)
35. ŻIH, J. Kopyto …, s. 52.
36. Tamże, s. 61.
37. Jak wyżej, s. 43.
38. W. Piekarski, Obwód Armii Krajowej Sokołów Podlaski „Sęp, Proso ” 193– 1944.Warszawa 1991 s. 26 – 27.
39. ŻIH, Ewa Mogielnicka, Relacja sygn. 301/3396.
40. APS, Akta Miasta Sokołów Podl. Budżet 1944/1945 i wykonanie. sygn. 10. Osoby podane jedynie na podstawie żydowskich imion lub nazwisk .
41. APS, Akta Miasta Sokołów Podl. sygn. 7. k.15.