Irena Filipczuk
- Aneta Stańska
Article Index
Czym zatem różniły się Tchórznica ówczesna od tej dzisiejszej?
- Przede wszystkim tym, że była tutaj szkoła, a nauczyciele mieszkali w Tchórznicy na stałe. Ich praca nie kończyła się na godzinach lekcyjnych. Wieczorami spotykaliśmy się wspólnie u nich, robiliśmy próby zespołu, jedni śpiewali, inni tańczyli. Istniał u nas szkolny zespół taneczny prowadzony przez panią Pilarską. Tańczyliśmy walca, kazaczoka, rosyjski taniec przypominający nieco dzisiejszy hip - hop. Nasz zespół taneczny obsługiwał wszystkie akademie pierwszomajowe. Wyjeżdżałyśmy do Jabłonny, Sterdyni. Starsi wystawiali sztuki teatralne, nawet popularną wtedy "Królową przedmieścia". Kiedyś w Tchórznicy organizowane były dożynki. Młodzież specjalizowała się w pieśniach obrzędowych, prezentowała starsze teksty dożynkowe. Przez wieś przechodził wówczas pochód dożynkowy. Była to prezentacja wszystkich narzędzi rolniczych, od najstarszych do najnowszych, na końcu prezentowany był kombajn. Zaczęłam pisać teksty do naszych spektakli np. był taki program pt. "Siedem polskich grzechów głównych". Już wtedy w pewnym stopniu rozpoczęło się moje pisanie, tylko wówczas było to trochę inne pisanie. Co do moich artystycznych początków, przypuszczam, że pani Pilarska wyczuła we mnie jakby bratnią duszę. Wspólnie z nią chodziłyśmy na grzyby czy jagody. Czasami brała blok i rysowała. Chodziłam wtedy do podstawówki, siadałam obok i obserwowałam. Wszystkiego, co umiem, nauczyłam się właśnie od niej. Kiedy państwo Pilarscy wyjechali, wszystko się rozpadło. Ludziom brakowało działalności kulturalnej. Szczególna atmosfera sprawiała, że ludzie wtedy chcieli dawać z siebie więcej. Właściwie sama niejednokrotnie byłam zaskoczona, jak oni bardzo chcieli to robić, zastanawiałam się często, skąd u nich taka determinacja.
Mieszkańców Tchórznicy wyróżniała jakaś wyjątkowa aktywność społeczno - kulturalna. Czy wówczas podobne uroczystości organizowały także inne miejscowości?
- Nie, takie dożynki były tylko w Tchórznicy, gdyż była to zasługa pani Pilarskiej i jej sposób na wychowanie młodzieży. Wszystko skończyło się wraz z likwidacją szkoły czteroklasowej. W sali, obok obecnego Domu Ludowego, istniała klubo - kawiarnia. Koniec spotkań nastąpił w czasie, gdy w stanie wojennym zlikwidowano klub, miejsce naszych prób i spotkań. Pamiętam, jak w latach 70. Sokołów organizował imprezy pod hasłem: "Niedziele na wsi". Odwiedzali nas wtedy znani ludzie, pisarze, piosenkarze, politycy. Zgodnie z tradycją, pisało się wtedy przyśpiewki ludowe dla władz, które przyjeżdżały na imprezy. Niektóre teksty były dość ostre, ale nie mieliśmy zbytnio problemów z jakąkolwiek cenzurą. Przyjechał kiedyś do nas marszałek sejmu - Czesław Wycech, był także Marcin Kozera, prezenter telewizyjny, który prowadził Dziennik. Mieszkańcy Tchórznicy chętnie przychodzili na takie spotkania.
Czy pani rodzice mieli artystyczne zdolności? Czy w pani rodzinie także ktoś maluje albo pisze?
- Moi rodzice występowali również w zespołach. Tata śpiewał. Być może rymowanki mam po tacie. Kiedyś, gdy były wesela na wsiach, tata tworzył przyśpiewki na poczekaniu, rymował je pod jakieś melodie. W mojej rodzinie właściwie nikt nie maluje, chociaż tata opowiadał, że brat babci był malarzem, ale jego losy są mi nieznane.
Czy twórca powinien mieć artystyczne wykształcenie, czy wystarczy mieć po prostu talent?
- Nie mam wielkiego talentu, może troszeczkę zdolności. Obecnie czytam o malarstwie, gdyż jest trochę większy dostęp do fachowej literatury. Pewne sprawy techniczne sprawiają mi niekiedy trudności, niestety, pewnych rzeczy nie da się ominąć. Czasami maluję i nie wiem, dlaczego mi coś nie wyszło. To jest trochę taka loteria. Niestety, bez teoretycznych wiadomości, nie da się tego dobrze zrobić. Jestem także bardzo niecierpliwa. Zastanawiam się niejednokrotnie, jak niektórzy malarze mogą malować jeden obraz przez dziesięć lat.
Ile czasu trzeba poświęcić, żeby namalować pejzaż czy jakąś inną kompozycję?
- Moja cierpliwość ogranicza się zwykle do dwóch, trzech dni.
To zależy. Jeżeli mam czas, a obraz stoi kilka dni bądź tygodni, to powracam do niego. Dzięki świeżemu spojrzeniu wychwytuje się to, co jest złe i można jeszcze go poprawić. W przypadku wierszy jest nieco inaczej. Wierszy nigdy nie poprawiam. Jeżeli poprawię, to znaczy, że wcale nie będzie lepszy.