Halina Dąbrowska
- Piotr Jankowski
Od 20 lat znowu maluję
- Halina Dąbrowska - pochodzi z Dzierzb, od 1950 roku mieszka w Sokołowie przy ul. Lipowej i tutaj tworzy obrazy w technice olejnej - najchętniej pejzaże i martwą naturę. Ostatnio maluje także na szkle (butelki, witraże) i ceramice.
Proszę nam opowiedzieć o swoim malarstwie.
Moja przygoda z malarstwem zaczęła się w latach 30. w szkole powszechnej w Dzierzbach, gdzie moim nauczycielem był Stanisław Sęczyk.
Pan Sęczyk był wszechstronnym i bardzo lubianym nauczycielem. Przybył do naszej szkoły gdzieś z Polesia. Oprócz tego, że - jak wszyscy nauczyciele wtedy na wsi - pan Sęczyk prowadził wszystkie przedmioty, był wyjątkowo uzdolniony artystycznie. Nie tylko pięknie malował, ale także śpiewał i prowadził chór szkolny na głosy.
Pokazywał uczniom swoje akwarele. Dla mnie jego prace były tak doskonałe, że zapamiętałam je do dziś. Najbardziej interesowały mnie fachowe wskazówki nauczyciela dotyczące proporcji, światła, cienia, koloru i perspektywy.
W szkole dla wyróżniających się w malowaniu uczniów organizowano wystawy ich prac. Nauczyciele zapraszali na nie, nie tylko rodziców uczniów, ale także okolicznych mieszkańców.
- Kiedy dostałam się do gimnazjum w Drohiczynie, zaraz zapisałam się na nadobowiązkowe lekcje rysunków. Jednak okazało się, że niczego więcej już tam się nie nauczę. Solidne podstawy uzyskałam w szkole powszechnej. Miałam zdolności plastyczne także w innych dziedzinach m.in. w haftowaniu. Dlatego byłam trochę pokrzywdzona, gdyż kiedy siostry w bursie, w której mieszkałam, dowiedziały się o tym, ciągle zajmowały mnie jakimiś robótkami, a tymczasem moje koleżanki grały sobie w piłkę. I na tym skończyła się moja edukacja plastyczna.
Pewnego razu przyjechałam na wakacje, a moi rodzice malowali dom. Sprowadzili z Sokołowa malarzy, którzy malowali go z zewnątrz i od środka. Zaczęłam się przyglądać jak oni rozrabiają farby. To nie były takie farby jak dzisiaj, że kupuje się puszkę w sklepie i się maluje. Wtedy trzeba je było samemu przygotować. Kupowało się olej lniany, dodawało do niego jakieś chemiczne dodatki i wszystko się gotowało. Dopiero potem mieszano to z farbami w proszku.
I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, abym spróbowała namalować coś takimi właśnie farbami. Wiedziałam, że istniało malarstwo olejne, ale dotychczas nie wiedziałam jak się do tego zabrać i skąd zdobyć takie farby. Postanowiłam więc rozrobić sobie w słoiczkach pięć podstawowych kolorów.
Stolarza, który wykonywał coś dla ojca, poprosiłam o zrobienie mi paru ramek - blejtramów. Obciągnęłam je płótnem i przystąpiłam do dzieła. Farby okazały się bardzo dobre i trwałe. Jeden z pierwszych obrazów malowanych wtedy farbami samodzielnie robionymi, ma 60 lat i wisi u mnie po dziś dzień w pokoju (patrz zdjęcie u góry z lewej).
- Miałam bardzo dużo podobnych obrazów, lecz większością ich z tamtych lat obdarowałam rodzinę i znajomych.
Na zakończenie wojny spotkała mnie wielka tragedia rodzinna. UB rozstrzelało w Siedlcach na miesiąc przed maturą mojego młodszego 19-letniego brata Romana. ówczesne władze - niby polskie, a które jeszcze po polsku dobrze nie umiały mówić, za zabicie jakiegoś funkcjonariusza wykonały wyrok na 16 młodych chłopcach. Wśród nich znalazł się brat. Roman był bardzo zdolnym i pracowitym uczniem. Pamiętam do dziś, jak z pomocą tylko kozika skonstruował sobie skrzypce, i one naprawdę grały. Miał duży talent muzyczny. Po kilku latach spotkałam jego nauczycielkę, która przyznała, że znała wszystkich rozstrzelanych chłopców, ale pamięta tylko jego, bo był nieprzeciętnie zdolny z przedmiotów ścisłych. To był mój ukochany brat i uważałam go za wzór etyki, moralności, zachowania i zdolności. Tym bardziej przeżyłam tę tragedię.
Od tego czasu przestałam malować. Później wyszłam za mąż, na świat przyszły dzieci i przez wiele lat nie miałam żadnego czynnego kontaktu ze sztuką. Jedna ze znajomych próbowała mnie namówić do malowania, ale ja nie reagowałam na to, twierdząc, że na pewno już wszystko zapomniałam i już nie umiem malować.
- Gdzieś na początku lat 80. otrzymałam od niej na imieniny komplet farb olejnych.
I tak się zaczęło malowanie po długiej przerwie...?
To jeszcze się nie zaczęło. Przyznam, że jakieś dwa lata farby leżały nie rozpakowane. Przypomniałam sobie o nich wreszcie, kiedy rodzina wyjechała na wczasy i nikogo nie było w domu. To był moment i jakaś wewnętrzna potrzeba. Zapragnęłam po latach spróbować coś namalować. Z piwnicy przyniosłam dyktę i namalowałam to, co widziałam - widok na otwarte okno w pokoju (patrz zdjęcie na dole z lewej). Kiedy skończyłam obraz stwierdziłam, że w zasadzie chyba znowu mogę malować. I tak wróciłam do dawnych zainteresowań.
Od tego czasu maluje pani do dziś?
Tak. W roku 1984 przeszłam na emeryturę i mam na to dużo czasu. Obliczyłam sobie, że od tego czasu namalowałam jakieś 150 obrazów. Później córka namówiła mnie do malowania na szkle. Znalazłam sklep z odpowiednimi farbami i zaczęłam malować także na butelkach, słoikach itp.
Latem pracowałam w ogródku, bo to moja druga pasja, a zimą tworzyłam. Od roku już zdrowie nie pozwala pracować mi w ogrodzie, zostało mi więc malowanie. Nadal obrazami obdzielam rodzinę i przyjaciół.
Zauważyłam, że w mojej każdej rodzinie ze strony ojca jest ktoś z talentem plastycznym lub muzycznym. Rosną mi następcy. Na egzaminie wstępnym na warszawską architekturę, gdzie na 70 miejsc zdawało 1370 osób, moja wnuczka Małgosia zajęła I miejsce. Teraz jest na drugim roku. Przypuszczam, że jest to uwarunkowane genetycznie i pewnie coś w tym jest. Moja babcia z domu Stokowska była spokrewniona ze sławnym dyrygentem Leopoldem Stokowskim.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Piotr Jankowski