Roman Brochocki - artysta-muzyk
- Administrator
Roman Brochocki – sokołowski artysta muzyk, jest również autorem tekstów swoich piosenek. Pochodzi z województwa rzeszowskiego, z Rudnika nad Sanem. W 1946 r. matka jego wyjechała do Gródka nad Bugiem, gdzie dostała posadę kierowniczki miejscowej szkoły. W Jabłonnie Lackiej Roman Brochocki ukończył szkołę podstawową. Pierwszym instrumentem na którym grał, była harmonijka ustna, kupił ją za kurze jajka, które były wówczas największe i najlepsze u księdza za płotem. Przez rok uczęszczał do szkoły muzycznej w Warszawie, lecz rzekomo wykryto u niego chorobę płuc i na okres dwóch lat matka musiała wypisać go ze szkoły. W Sokołowie zaprowadziła do lekarki, pani Górskiej, która stwierdziła iż jest on zdrów jak ryba. Chciała go z powrotem zapisać do szkoły, niestety, powiedziano jej, iż nie ma już miejsca. Wówczas do szkoły muzycznej chodzili tylko synowie prominentnych działaczy partyjnych, dyrektorów. Żeby chodzić do takiej szkoły, należało mieć „miedź”, a kto nie ma „miedzi” (pieniędzy), ten niech w domu siedzi.
Kolejnym instrumentem w jego życiu była mandolina. W międzyczasie wyjechał do Międzyrzecza Wielkopolskiego, następnie trafił do wojska w Warszawie. Pierwsze teksty piosenek i wierszy satyrycznych zaczął pisać w wojsku. Tam też wystawiali kabaret „Łysa trójka”.
Po wojsku wraca do Gródka i dostaje pracę na umowę-zlecenie u Wacława Kruszewskiego, ówczesnego dyrektora Sokołowskiego Ośrodka Kultury. Były to lata sześćdziesiąte. Zaczął prowadzić dwa zespoły muzyczne w Jabłonnie Lackiej i w Gródku. Chłopców uczył od podstaw grać na gitarze, na klarnecie. Siostra, która pracowała w Wieleniu nad Notecią, zabrała go jednak z Gródka do pracy w Domu Opieki Społecznej, w którym przebywało pięciuset pensjonariuszy, był instruktorem kulturalno-oświatowym. Wieleń to małe miasteczko, liczące około 6 tys. ludzi. Tam przepracował on dziesięć lat. Rozwijał wówczas kulturę w tym prowincjonalnym miasteczku. Modne były wówczas piosenki wyśmiewające wszelkie niedociągnięcia ówczesnych peerelowskich władz. Układał więc sam teksty, melodie.
Na konkurs miast „Między Krzyżem a Wieleniem” napisał piosenkę o Wieleniu. W Wieleniu tworzył teksty i piosenki dla swojego zespołu wokalnego. Tydzień przed konkursem piosenki radzieckiej – eliminacje powiatowe w Czarnkowie – Dom Kultury informuje go, iż ma on wystąpić ze swoim kwartetem męskim (bez przygotowania), ponieważ kogoś zabrakło i na jego miejsce należy wstawić inny zespół. Przez tydzień trenowali, żeby opanować teksty piosenek na pamięć – a trzeba było jedną zaśpiewać po rosyjsku – dwie mogą być po polsku, ale rosyjskie. Śpiewali wówczas bez mikrofonów, gdyż im je zabrano, mówiąc: proszę bardzo, śpiewajcie, ale bez mikrofonów. W eliminacjach wojewódzkich – w Poznaniu – zajęli drugie miejsce.
W Wieleniu się ożenił. Co roku jednak jeździł na urlop do Gródka. Gdy spotykał się na różnych imprezach z dyrektorem SOK, Wackiem Kruszewskim, ten go ciągle usilnie namawiał, żeby przyjechał do niego, do pracy do SOK, do Sokołowa. Trzy lata go tak namawiał, aż w końcu go namówił.
– Bardzo żal było mi odchodzić z Wielenia, miałem tam bardzo ładne mieszkanie, dobrą pracę, swobodę – mówi Roman Brochocki. Ale dostał podwójną pensję od Kruszewskiego i to go skusiło. Dyrektor pomógł mu w przeprowadzce – oczywiście na koszt Domu Kultury. Samochody przewiozły mu rzeczy do Sokołowa. – Rok czasu będziesz mieszkał w Domu Kultury – powiedział mu wówczas Wacław Kruszewski. Roman Brochocki przez rok mieszkał w Domu Kultury, a żona – w Wieleniu. Po roku Kruszewski dowiedział się, że nie da się załatwić mu mieszkania.
– Zwijam żagle, ja mam gdzie mieszkać i robotę też mam – stwierdził wtedy Roman Brochocki. W Wieleniu nadal czekał na niego etat. Przygotowywał się do ostatniej imprezy w Sokołowie, gdyż od 1 września chciał wrócić do Wielenia. Czekały jeszcze na niego dożynki powiatowe na stadionie. Dopiero od 15 września byłby wolny. Miał zadbać o nagłośnienie muzyczne, zagrać hejnał na trąbce. Na podsumowaniu dożynek byli partyjni prominenci: Henryk Bereza (ówczesny pierwszy sekretarz PZPR) i towarzysz Kuc. Podczas rozmowy z Kruszewskim powiedzieli do niego:
– Ale ty masz człowieka! On ci całą oprawę muzyczną przygotował, i na trąbce hejnał zagrał! Ale ty masz człowieka!
Wówczas Kruszewski im odpowiedział: – Miałem!
– Jak to miałeś? – zapytał Bereza.
– Od jutra nie pracuje! – powiedział Kruszewski.
– Co się stało? – zadał kolejne pytanie Bereza.
– Nie daliście mieszkania – powiedział Kruszewski. – Tam ma mieszkanie i pracę, i od jutra nie pracuje u mnie. No bo tak byłoby wszystko załatwione i nie zostałby zwolniony.
– A gdzie chcielibyście mieszkać? – zapytał wówczas Bereza tonem partyjnego aparatczyka.
– Mnie obojętne, tu czy tam, ja mam tam mieszkanie – odpowiedział mu Roman Brochocki.
– Proszę się jutro zgłosić po klucze do mieszkania – dodał Bereza.
Roman Brochocki nie walczył o to mieszkanie. Sami mu je dali, na Zorach. Dwa pokoje z kuchnią. Było to mieszkanie po lekarzu, Mazurku. Należało do PGK. Ciekawostką było to, iż Roman Brochocki miał już się stawić do pracy w Wieleniu. Dzwoni do niego siostra i pyta go:
– A co ty, pierwszy dzień i do pracy się spóźniasz?
– Zmieniła się sytuacja – tyle tylko powiedział.
– Co mogło się zmienić przez dwa dni? – na to ona. Siostra przyjechała w sobotę i wszystkie jego rzeczy już zabrała do Wielenia. On miał wracać pociągiem. Te dwie noce przespał w Domu Kultury na gazetach.
– Ja muszę wyjaśnić sprawę – powiedział Brochocki. – Ja nie pracuję u was. Pracuję w Sokołowie.
Dom Kultury wynajął w bazie transportowej w Węgrowie transport i wszystkie meble przewieziono Brochockiemu do Sokołowa. W Domu Kultury pracował przez cztery lata. Był instruktorem politechnicznym i prowadził ognisko muzyczne. Organizował także imprezy muzyczne w terenie pod nazwą „Jak powstaje piosenka”. Były to lata siedemdziesiąte.
Jeździł po Klubach Książki i Prasy „RUCH” (a takie kluby były prawie w każdej miejscowości) na spotkania z młodzieżą, dorosłymi i przez półtorej godziny śpiewał im swoje piosenki, pokazywał, jak można śpiewać na dwa głosy. Do dziś ma nagrane kasety ze swoim śpiewem na dwa głosy. Zrezygnował z pracy w kulturze. Powstał zespół muzyczny, z którym jeździł i grał zarobkowo. Przygoda z kulturą i muzyką trwała nadal, gdyż był zapraszany na różne uroczystości w Sokołowie Podlaskim. Specjalnie na obchody 550-lecia Sokołowa Podlaskiego napisał piosenkę, na 580-lecie Sokołowa Podlaskiego, również o Sokołowie („Gdzie w czwartki jajami handlują”). Występował ze swoim programem w czasie uroczystości seniora, Dnia Kobiet, dożynek, święta plonów oraz innych imprez okolicznościowych. Zapraszano go na różne imprezy do Gminnych Ośrodków Kultury. Często występował również w Domu Partii, np. w czasie akademii dla honorowych dawców krwi. Na tę okoliczność napisał nawet
piosenkę:
„To ty zamykający życie drzwi
otworzyłeś honorowy dawco krwi”.
Zapraszali go też wędkarze. Im także pisał wiersze satyryczne czy piosenki, np.:
„Taka ryba się zerwała z mojego haczyka,
potem nawet próbowała robaczka dotykać.
I zdawało się czasami, jakby nawet brała.
Brać to brała, lecz robaka znów skonsumowała”.
W 1984 roku Jan Rosochacki (późniejszy dyrektor „Szarej”) zaproponował mu pracę w szkole – prowadzenie zajęć pozalekcyjnych z muzyki. W szkole pracował przez cztery lata. Wówczas napisał wiele piosenek i wierszy satyrycznych na Dzień Nauczyciela, na pożegnanie szkoły, na różne okazje szkolne. Jeden z nauczycieli, Jan Rominkiewicz, posłuchawszy jego utworów, spytał:
– Co pan tu robisz?
– Muzykę prowadzę – odpowiedział mu Brochocki.
– Jedź pan w Polskę! – powiedział mu wówczas Rominkiewicz.
– Z czym ja pojadę? – spytał Brochocki.
– Dopiszesz pan trochę piosenek, trochę wierszy i zrobisz pan program rozrywkowy – odpowiedział Rominkiewicz.
I Brochocki spróbował. Ustawił sobie pracę tak, iż przez cztery dni pracował w szkole, a od piątku wyjeżdżał w Polskę.
Po półtorarocznym okresie takich wyjazdów podziękował za pracę w szkole. Od 20 już lat do dzisiaj jeździ ze swoim programem artystyczno-poetyckim po całym kraju, odwiedzając wiele szkół. Prowadzi książki pamiątkowe i kalendarze z każdego roku, w których wpisuje, gdzie i kiedy występował. Był już w 7.070 szkołach.
Obecnie gra także w Orkiestrze Straży Pożarnej na trąbce i w Zespole Pieśni i Tańca „Sokołowianie” na kontrabasie. Nagrał dwie płyty piosenek z programem o szkole. Otrzymał wiele odznaczeń z Ochotniczych Straży Pożarnych. Jest jednym z niewielu, którzy odwiedzili tyle szkół w Polsce z własnym programem dydaktyczno-wychowawczym (piosenki i wiersze satyryczne), o życiu szkoły.
Z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet, Roman Brochocki wszystkim paniom dedykuje poniższy wiersz:
Na ósmy marca
I znów ósmy marca, z nim mężczyzn kłopoty,
Poświęcę się, wrócę o czasie z roboty.
Może przyjdzie w rękę dziś Ją pocałować?
Przemyślę to jeszcze, muszę twarz zachować.
Zapytam jak było? Kto życzył i czego?
Wymuszę wręcz siłą treść życzeń od niego.
Przeliczę dyskretnie przyniesione kwiaty.
Jaki to chłop głupi, choć dawno żonaty.
Z barku sięgnę drinka, podam czarną kawę
Nie zapominając, że mam ważną sprawę.
Wyskoczę na krótko, by wrócić jak co dzień.
Byle w kalesonach, a to, że o głodzie...
Żona mnie przywita dość czule z szacunkiem
W progu poczęstuje niedopitym trunkiem.
Usmaży dwa jaja, podsunie tatara
Ja wczoraj, niech ona się dzisiaj postara.
Wchodzę. Drzwi zamknięte. Nie pasują klucze...
Otwieraj! Bo ja cię tu zaraz nauczę.
Włamałem się wreszcie do swego mieszkania
Na stole dostrzegam kartkę do czytania.
Zmieniłam mieszkanie, zmienię i nazwisko
Zostałeś z łodygą bez kwiatka, to wszystko!”