Wydawnictwo Prószyński Media poleca reportaż Beaty Sabały-Zielińskiej: Kryminalne Zakopane

Kryminalne Zakopane okladkaNa Podhalu jak ktoś znika, to najczęściej znajduje się go na drzewie". Rozmowa z Beatą Sabałą-Zielińską

Najnowsza książka Beaty Sabały-Zielińskiej pod tytułem "Kryminalne Zakopane. Najgłośniejsze zbrodnie Podhala" to efekt niezwykle skrupulatnej pracy reporterskiej i dziennikarskiej. Podczas jej pisania autorka skorzystała nie tylko z powszechnie dostępnych źródeł, ale również obszernych akt sądowych.

Anna Harasimowicz: Okładka pani książki przedstawia zakrwawioną parzenicę, a jest to tak sugestywne i lśniące zabarwienie, że podczas czytania złapałam się na próbie starcia czerwonej farby. Pomyślałam wtedy, że to dość symboliczne, bo dla osób ceniących to miasto, dla ludzi kochających Tatry i Podhale, Zakopane zupełnie nie kojarzy się ze zbrodnią, raczej z pięknem przyrody i przyjazną atmosferą. Skąd wziął się pomysł na książkę "Kryminalne Zakopane"?

Beata Sabała-Zielińska: Z dziennikarskiej ciekawości. Na Podhalu, podobnie jak w regionach Polski zdarzają się rzeczy złe, zdarzają się zabójstwa, a te, które opisuję, były bardzo ciekawe. Z wielu powodów, począwszy od śledztwa, poprzez wymierzenie sprawiedliwości, po istotny dla mnie aspekt społeczny. Istotny, bo okazało się, że w wielu sprawach zawiedliśmy. My jako społeczeństwo, my jako sąsiedzi, my jako przyjaciele czy znajomi. Przyglądaliśmy się, czasami latami, nieszczęściu innych nie chcąc albo nie umiejąc im pomóc. Tymczasem, mam wrażenie, że, przynajmniej w niektórych sprawach wystarczyło podejść i powiedzieć: "Widzę, co robisz! To jest złe! Nie rób tak!". Wystarczyło po prostu zareagować. Powiedzieć, że interesuje nas ta sytuacja, że się jej przyglądamy i że w razie czego podejmiemy działania. Tym samym dajemy znać, że ani potencjalna ofiara, ani potencjalny sprawca nie są nam obojętni. Oczywiście, intuicyjnie zawsze stajemy po stronie ofiary, ale gdy przyjrzymy się opisanym zbrodniom, odkryjemy, że gdyby odpowiednio wcześnie zająć się sprawcą, być może nie doszłoby do tragedii. Niemal wszyscy sprawcy to ludzie, którzy potrzebują pomocy. Nie radzą sobie z agresją, z frustracją, często nawet nie umieją nazwać demonów, które ich dręczą. I wtedy wyciągnięcie do takiej osoby ręki, pokazanie jej, że nie jest sama, może okazać się zbawienne. W każdym razie na pewno nie zaszkodzi. Niestety, w opisanych sprawach nikt nie reagował, albo reagował nieumiejętnie, dlatego chciałam zwrócić uwagę na ten element. Powiedzieć wprost, że nad wyraz często my sami jesteśmy współwinni zbrodni.

AH: Statystycznie ujmując problem zbrodni, Podhale zapewne nie wyróżnia się pod tym względem na mapie Polski, choć faktycznie, górale słyną z krewkiego charakteru i temperamentu. 

BS-Z: Tak, jesteśmy krewcy i w "sprzyjających" okolicznościach łatwo nas zdenerwować, co nie znaczy, że sięgamy po ciupagi. Owszem, w latach 60. i 70. podobno biliśmy się namiętnie – tak przynajmniej wynika z policyjnych statystyk – ale to już zamierzchłe czasy. Dziś naszym orężem jest przede wszystkim słowo. Jesteśmy inteligentni, dowcipni, więc nasze cięte riposty zwalają z nóg równie skutecznie, jak prawy sierpowy, dlatego nie musimy i nie sięgamy po siłowe rozwiązania. Pamiętajmy, że w "Kryminalnym Zakopanem" opisane są zbrodnie sprzed 20, a nawet blisko 30 lat, i, co ważne, nie wszyscy sprawcy byli góralami. Dlatego byłabym bardzo ostrożna w generalizowaniu, bo to byłoby dla nas górali krzywdzące. Jesteśmy ludźmi bardzo przyjaznymi i otwartymi na innych. To, że wy, turyści tak dobrze się u nas czujecie, nie bierze się z niczego. Kochamy ludzi, ale też jesteśmy ludźmi, dlatego i u nas zdarzają się dramatyczne historie. A motywacje zabójców wszędzie są takie same i nie zmieniają się od zarania ludzkości. Od zawsze są to miłość, namiętność i pieniądze. I niestety, coraz częściej alkohol.

AH: Kiedy czyta się opis książki – sześć najgłośniejszych zabójstw dokonanych pod Tatrami – i zestawia go z liczbą stron (544), można odnieść wrażenie, że to szczegółowy raport z całej dokumentacji, przez który będzie trudno przebrnąć osobie niezbyt biegłej w zakresie prawa i pracy policyjnej. Jednak książka jest napisana w sposób niezwykle wciągający, a wszystkie zawiłości prawne tłumaczy pani w przystępny sposób. Złożenie tej publikacji musiało wymagać ogromu pracy.

BS-Z: Nad książką pracowałam dwa lata i musiałam przeczytać tysiące dokumentów. Nie powiem, na początku było bardzo trudno. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z aktami sądowymi, dlatego musiałam nauczyć się i przywyknąć do języka prawniczego, który jest bardzo precyzyjny i który tej precyzji wymaga, by oddać istotę sprawy. Ta praca wymagała ogromnej skrupulatności. Nie można było niczego "przeskoczyć", niczego odpuścić, pójść na skróty, bo robiły się w opowieści dziury. Traciło się wtedy ten bardzo ważny dla historii, logiczny ciąg zdarzeń. Dlatego, musiałam poznać wszystkie dokumenty i wiele z nich po prostu streścić. Niektóre uzasadnienia wyroków mają po 130 stron. To niemal książka w książce. Jednocześnie to najciekawsza część sprawy, bo to właśnie z uzasadnienia wyroku dowiadujemy się, jak widział ją sąd i jak ją ocenił. Co udało się udowodnić, a co za tym szło, dlaczego sąd wydał taki a nie inny wyrok. Tam najwyraźniej widać mechanizmy wymierzania sprawiedliwości i tego, jak działa prawo. Dlatego bardzo chciałam je pokazać czytelnikom, bo dla mnie było to fascynujące.

AH: Jeden z pani rozmówców, Jurek Jurecki, dziennikarz i właściciel "Tygodnika Podhalańskiego", mówi: "[…] na Podhalu jest tak, że, jak ktoś znika, to najczęściej znajduje się go po jakimś czasie na drzewie. Albo w innych okolicznościach. Ale zawsze złych". Czy pani potwierdza to spostrzeżenie? 

BS-Z: Niestety, to prawda. Tak się zdarza i to jest smutna rzeczywistość Podhala. Bywa, że ludzie, którzy nie radzą sobie z problemami, wybierają to dramatyczne, ostateczne rozwiązanie. Może to też jest efekt tego, że nie wiedzą, gdzie szukać pomocy. Albo jej po prostu nie znajdują. Znowu więc wracamy do punktu wyjścia, czyli do tego, jak ważne jest zainteresowanie drugim człowiekiem. To w rozpaczy, w braku wsparcia i zaangażowania rodzą się złe emocje.

AH: Ciekawe rozważania w książce dotyczą hipotezy, że halny może wywoływać agresywne zachowania wśród ludzi. Jego wpływ na samopoczucie jest znany, jednak związku ze wzrostem przestępczości nie udowodniono.

BS-Z: Tę hipotezę badał dr Andrzej Zachuta krakowski prawnik, który próbował w swojej pracy doktorskiej na temat pobić i bójek na Podhalu zbadać, czy wiatr halny wpływa na agresywne zachowania górali. I nie uzyskał jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście, wiadomo, że halny od zawsze miesza w naszym życiu, co widać gołym okiem. Kiedy wieje, albo kiedy lada moment ma zacząć wiać, ludzie źle się czują. Mamy więcej zawałów serca, przedwcześnie rodzą się dzieci, jesteśmy pobudzeni. Albo przeciwnie – apatyczni. Słowem, mamy całą gamę różnych zachowań. Niestety, halny powoduje obniżenie nastroju i zaostrzenie depresji i wtedy zdarza się, że ktoś odbiera sobie życie. I to akurat jest udowodnione. Gdyby więc bardzo chcieć obarczyć halnego jakąś winą, to raczej za to, że zabija nas, niż za to, że pod jego wpływem zabijamy innych.

AH: Mam nadzieję, że pokutujący coraz częściej zwyczaj wypowiadania się na temat dzieł, których się nie poznało, nie będzie dotyczył pani książki. Trzeba bowiem przeczytać całość, aby poznać perspektywę autorki. Czytając "Kryminalne Zakopane" szybko okazuje się, że w dokumencie nie ma stygmatyzacji, stawania po stronie policji czy przestępców, a i nie wszyscy sprawcy opisywanych zbrodni są góralami. Często słyszy pani pytanie, czy nie boi się reakcji górali po wydaniu takiej książki? 

BS-Z: Nie boję się górali. Nie mam powodu. My górale jesteśmy ludźmi, którzy potrafią stanąć w prawdzie i którzy, jak mało kto, odróżniają dobro od zła. I co za tym idzie, umiemy przyznać się do błędów. Dlatego nie uciekamy od trudnych tematów, bo zło może dotknąć każdego z nas. Ale, co ważne i co pani wyraźnie podkreśliła, nie we wszystkich zbrodniach, które zdarzyły się u nas, sprawcami byli górale. Mam nadzieję, że ta książka nikogo nie stygmatyzuje i że nie rozpali złych emocji, bo nie taki jest jej cel. Opisując te historie, chciałam, żebyśmy nie tyle się im przyjrzeli, ile, byśmy się w tych historiach przejrzeli. Żebyśmy, czytając o nieszczęściu innych, zadali sobie najważniejsze pytanie: czy stojąc w obliczu czyjegoś dramatu, niezwykle często rozgrywającego się na naszych oczach, zdaliśmy egzamin z człowieczeństwa? Czy może, w imię źle pojętej prywatności odwróciliśmy się. Chciałabym, żeby ta książka zostawiła w nas ślad i żebyśmy zdali sobie sprawę z tego, że odwracając się od zła, czynimy zło.

"Kryminalne Zakopane. Najgłośniejsze zbrodnie Podhala", Beata Sabała-Zielińska, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa, 2024 r.

Autorka książki "Kryminalne Zakopane. Najgłośniejsze Zbrodnie Podhala" 

Beata Sabała-Zielińska – rodowita góralka, publicystka i dziennikarka radiowa, przez lata związana z Radiem ZET. Autorka i współautorka książek o Zakopanem. Zajmuje się głównie tematyką górską. Jej publikacje: "TOPR. Żeby inni mogli przeżyć", "Pięć Stawów. Dom bez adresu", "TOPR 2. Nie każdy wróci", książka dla młodzieży "TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka" oraz książka dla dzieci "TOPR. O psie, który został ratownikiem" przez wiele tygodni nie schodziły z list bestsellerów.

***

Fragment książki:
– To, co mnie najbardziej zainteresowało i co dla mnie było najważniejszą informacją, to fakt, że kilku sąsiadów po zaginięciu Adama zauważyło ciekawą rzecz – mówi Bogdan Michalec. – A mianowicie że Lidka co noc zapalała przed domem światło. Nigdy wcześniej tego nie robiła, a tu proszę, w dniu zaginięcia Adama pstryk. To zwróciło ich uwagę i dla mnie to też był bardzo ważny znak. A właściwie dowód na to, że jest winna. Bo to był klasyczny przykład śladu na duszy ludzkiej. To był po prostu ślad zbrodni.

Śledczy widzieli to tak: za zniknięciem Adama X. stoi Lidia Y. Albo jej mąż (wtedy chłopak). Albo stoją za tym oboje.
Wersja z samą Lidią miała słabe strony. Drobna dwudziestojednolatka kontra silny, zdrowy trzydziestopięciolatek – to nie bardzo się składało. Bo nawet jeśli przyjąć, że zdołała zrobić mu coś złego, nasuwało się pytanie, jak zdołała go ukryć. Bardziej prawdopodobny wydawał się więc wariant z kochankiem w roli głównej, zwłaszcza że Zbigniew Z., podobnie jak Lidia Y., przyłapany został na kłamstwie.
Podczas pierwszych przesłuchań, tych w 2000 roku, zarzekał się, że w czasie, gdy Adam zaginął, nie miał samochodu. Ani nawet prawa jazdy. Śledczy tymczasem błyskawicznie ustalili, że w tym okresie jeździł fiatem 126p, należącym do jego szwagra. Formalnie więc owszem, nie miał samochodu (w rozumieniu – nie był jego właścicielem), ale go użytkował. Mógł zatem przewieźć nim zwłoki Adama, co śledczy poważnie brali pod uwagę. Zwłaszcza że, jak się okazało, owego feralnego 17 lipca 2000 roku Zbigniew prawdopodobnie był w domu Lidki. I to późnym wieczorem. Zawiózł go tam Józef Ł., kolega z pracy, który zeznał to podczas przesłuchania na policji w 2000 roku. Stwierdził jednocześnie, że zaraz po zaginięciu Adama Zbyszek dziwnie się zachowywał. Był milczący, nie chciał z nikim rozmawiać, a kilka dni później zwolnił się z pracy.

Te informacje skłoniły śledczych do wyciągnięcia następujących wniosków:
„– Adam X. nie żyje, a jego śmierć nastąpiła w wyniku przestępstwa;
– bezpośredni związek z jego śmiercią mają Lidia Y. i Zbigniew Z., przy czym zabójstwo Adama X. nie było planowane, a doszło do niego w trakcie sprzeczki o «prawa» do Lidii Y.;
– istnieje duże prawdopodobieństwo, że zwłoki Adama X. znajdują się ukryte na posesji Lidii Y. (w studni bądź w studzienkach kanalizacyjnych);
– niewykluczone też, że zwłoki, jak już zaznaczono, wywiózł użytkowanym przez siebie samochodem Zbigniew Z. – przy takim wariancie zachodzi duże prawdopodobieństwo, że pomocy udzielał mu jego brat Robert Z.”.

Detektywi mieli, jak widać, konkretną koncepcję, tyle że nie mieli konkretów. A że sprawa dawno przyschła, zastanawiali się, jak sprowokować sprawców do popełnienia jakiegoś błędu. Co zrobić, żeby zdobyć jakąś wskazówkę. I wymyślili.

– Policjanci z Archiwum X poprosili nas, żebyśmy opublikowali zdjęcie Adama X. – mówi Jurek Jurecki z „Tygodnika Podhalańskiego”. – Z adnotacją, że mężczyzna wciąż uznawany jest za zaginionego, zatem wciąż jest poszukiwany. Tylko tyle. Nie chcieli żadnego artykułu, żadnego przypomnienia sprawy czy opisu historii, po prostu zdjęcie. Z tym że nie wtedy, kiedy uznamy to za stosowne, tylko w konkretnym numerze. Chodziło o to, żeby publikację zdjęcia zsynchronizować z jakimiś ich działaniami. Nie wiem dokładnie jakimi, czy z podsłuchami, czy obserwacją – tego nam nie zdradzono – wyraźnie jednak zależało im, by usłyszeć albo zobaczyć, jaka będzie reakcja Lidii Y., a może i jej męża, na publikację zdjęcia. Liczyli na to, że być może coś się wydarzy.
I wydarzyło się!

§

– Szok. Dla nas to naprawdę był szok! – Józef Łukasik jeszcze dziś wzdryga się na to wspomnienie. – Szkielet leżał zaledwie kilka centymetrów pod powierzchnią ziemi. Obok… roweru. Tak, Adam został pochowany razem z rowerem, i to, owszem, była niespodzianka. Ale wstrząsnęło nami nie to, obok czego spoczął na wieki, tylko gdzie!

W aktach sprawy nie ma detali wspomnianej prowokacji. Nie dowiemy się więc, czy odkrycie prawdy było efektem podsłuchu, obserwacji, czy innych działań policji związanych z tą sprawą. Zresztą, w żadnym z opisywanych zabójstw nie znajdziemy takich materiałów, bo te jako tajne ukryte są głęboko w aktach operacyjnych policji, nigdy nieujawnianych. Nawet sądowi. Śledczy oczywiście informują prokuraturę i sąd o efektach swojej pracy, ale robią to za pomocą notatek służbowych czy urzędowych, wielokrotnie w tej książce przytaczanych. To rodzaj streszczeń z akt operacyjnych. Streszczeń, dzięki którym dowiadujemy się, co ustalili, a rzadko, praktycznie prawie nigdy, w jaki sposób.

– Tak, nigdy nie ujawniamy metod operacyjnych – przyznaje Jacek Mamak – żeby nie edukować przestępców. Nie mogą przecież wiedzieć, w jaki sposób ich rozpracowujemy. Oczywiście metody typu podsłuchy, obserwacje, prowokacje wszyscy bardzo dobrze znają, choćby z filmów, ale naprawdę im mniej opowiadamy, tym lepiej dla nas. A właściwie dla spraw, nad którymi pracujemy. Dlatego gdy dziennikarze albo ktokolwiek inny pyta nas, jak zdobywamy informacje, jak dochodzimy do rozwiązania sprawy, mówimy: „dzięki działaniom operacyjno-rozpoznawczym”. I tyle.

Działania operacyjno-rozpoznawcze (ukryte we wspomnianych aktach operacyjnych) przyniosły w tym wypadku skutek. Lidia i jej mąż po publikacji zdjęcia w „Tygodniku Podhalańskim” prawdopodobnie zrobili lub powiedzieli coś, co skłoniło policjantów do zatrzymania obojga.
5 października 2004 roku zostali zatrzymani i przewiezieni do Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, a ich trzyletnia córeczka trafiła pod opiekę siostry podejrzewanej.
Lidka i Zbyszek byli totalnie zaskoczeni. Nie tylko samym wkroczeniem policji, ale i rozmachem perfekcyjnie przygotowanej akcji. Gdy jedna grupa zabierała małżonków do radiowozów, druga wkroczyła, by przeszukać dom i posesję. Tym razem porządnie. W ekipie byli śledczy, prokurator, technicy kryminalistyki, pies tropiący wyszkolony w odnajdowaniu ludzkich zwłok oraz inżynier z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej z georadarem. Takiej akcji w tej wsi jeszcze nie widziano.
Policjanci w obecności siostry podejrzanej rozpoczęli rewizję. Zaczęli od domu. Góra – dół. Dół – góra. Byli bardzo dokładni, bardzo uważni, bardzo drobiazgowi. I nic nie znaleźli. Przeszli więc na podwórko, puścili psa. Sami też zaglądali w każdy kąt, rozgrzebywali studzienki i… nic nie znaleźli. Wtedy do akcji wkroczył inżynier z georadarem i nic nie znalazł.
„Jak to możliwe? O co chodzi? Gdzie jest Adam X.?”, zastanawiali się gorączkowo. I gdy wydawało się, że to koniec, że jedyne, co im pozostaje, to wycofać się, niestety, ponownie – zadzwonił telefon. Oficer prowadzący rewizję słuchał uważnie, nie przerywając. Nie zadał ani jednego pytania, po czym rozłączył się, by wezwać na miejsce specjalistów z krakowskiej Katedry Medycyny Sądowej.
Tego nikt się nie spodziewał. Przecież ten wariant od razu wykluczyli. Poza tym czy aby na pewno dobrze usłyszeli? A jednak.
„To ja go zabiłam”, wyznała na komendzie Lidia Y. Bez wahania.
– Z tego przesłuchania dobrze zapamiętałem jedną rzecz – mówi Bogdan Michalec. – Zapytałem ją o rok dwutysięczny i o pierwsze przesłuchanie na policji w Zakopanem. „Podobno była pani wtedy bardzo opanowana. Chłodna”, powiedziałem, na co ona spojrzała na mnie, mówiąc: „Opanowana? Ja byłam bliska płaczu. Gdyby któryś z tych policjantów podniósł na mnie głos, choć trochę, natychmiast do wszystkiego bym się przyznała”.
– Tak, to ja go zabiłam – powtórzyła Lidia Y., po czym dokładnie opisała przebieg zdarzenia oraz, co ważne, wskazała miejsce ukrycia zwłok.
– Oniemieliśmy. Raz, gdy usłyszeliśmy, gdzie mamy go szukać [to właśnie tę informację usłyszał w słuchawce telefonu oficer prowadzący przeszukanie], drugi raz, gdy go tam znaleźliśmy. Adam X. rzeczywiście zakopany był w miejscu wskazanym przez podejrzaną. Przez cztery lata miała go pod ręką! Niewiarygodne – mówi Józef Łukasik.